Jak odbierać Dom
Wergiliusza?
Początkowe fragmenty pozwalają sądzić, że melancholijna
atmosfera, która je charakteryzuje, towarzyszyć będzie czytelnikowi już do
końca książki; że będzie mógł się w niej zagłębić i leniuchować przy niej niczym
znużony upałem kot. A tymczasem nic bardziej mylnego, ponieważ kiedy już owa
pewność w nas narasta, nagle ni stąd, ni zowąd nostalgiczny klimat krakowskiej
kawiarni, która do pewnego momentu pojawia się w opowieści narratora, burzą sceny metafizyczne, swego rodzaju
mistyczne doznania, jakim ulega... nie wiadomo, czy sam bohater, czy rodzą się one w
jego wyobraźni, czy też na scenę wdrapały się sny. Za jednym zamachem,
poprzedzonym odpowiednio długim odstępem, zieleń miesza się z zupełnie do niej
nieprzystającym kolorem pomarańczy. Realizm i mistyka grają ze sobą w dwa
ognie, aby w końcu wygrało coś pośredniego, miłość zesłana przez Boga, bo też w
ten sposób przedstawia ją autor, jako objawienie dane dwojgu szukającym się
duszom, tak to przynajmniej wygląda w rozdziale pierwszym, ponieważ rozdział
drugi to już nieco inna beczka miodu, choć nie pozbawiona, podobnie jak pozostałe dwa rozdziały, dużej dawki dialogów i narracji pisanych czasami językiem pod pewnym względem wyjętym z Psalmów. Już na początku książki można dojść do wniosku, że dialogi są tak
wysubtelnione, jak gdyby wypowiadający się bohaterowie uczęszczali na kurs
układania słów na modłę filozoficznych pieśni. Jednak w momencie, gdy ten nie najlepszy styl
zaczyna narastać, nasuwa się wyjaśnienie, że to być może wcale nie nieudolność autora, lecz działanie zamierzone, że ów często nie najwyższych lotów styl jest celowy. Z jednej strony więc biblijne pieśni, z drugiej styl potoczny.
Monologi
bohaterek, ale też rozważania samego Józefa stanowią w dużej mierze wypowiedzi
posiadające jeden cel, mają naprowadzić bohatera, tj. pierwszoosobowego narratora, na prawidłowy szlak, kierujący ku Bogu. Józef, chcąc wyzwolić się z samotności, z
gnębiącej go pustki, wkracza na drogę wiodącą do źródła, drogę
trudną i wymagającą pełnego zaangażowania umysłu oraz ducha. Czy nie mamy tu
przypadkiem do czynienia z motywem katabazy? Józef wchodzi w samego siebie, prowadzony
przez towarzyszki płci żeńskiej, podobnie jak Dante prowadzony przez
Wergiliusza wchodzi do Piekła i Czyśćca. Sam tytuł książki i motyw domu Wergiliusza zamieszkiwanego przez Józefa podpowiada, że może właśnie do Boskiej Komedii nawiązuje autor. I gdyby
nie brak odpowiednich sytuacji „ziejących piekielnych ogniem”, sytuacji przerażających, to piekłem nazwałabym obecne
życie Józefa, ale jeślibym tak to określiła, byłoby to jawne nadwerężenie faktów,
ponieważ zbyt małe to ziemskie piekło, zbyt wątłe, od czasu do czasu przeszywane
wstawkami metafizycznymi; ale niewykluczone, że odmiennie postrzegliby je inni czytelnicy, gdyż przedstawione
sytuacje mogą zostać odebrane przede wszystkim jako alegoria świata grzesznego, od
którego ucieka Józef. Obok realizmu i wydarzeń pozaziemskich powieść przesiąkają
rozważania na temat Boga, duszy, celu w życiu człowieka; i te elementy
stanowią główny punkt "wędrówki". Występujące w powieści kolejne bohaterki,
niejako kandydatki do tytułu ukochanej Józefa, stają się jego (jak już wspomniałam) pomocnicami w
drodze, po której stąpa, o wiele lepiej zorientowanymi w sprawach duchowych niż
on sam. Aspekty doczesne i pozaziemskie, duchowe i realne mieszają się ze sobą
do tego stopnia, że momentami należy nie
lada nagimnastykować umysł, by dociec, o co tutaj chodzi. A gównie chodzi o to,
że wypatrując Boga, Józef pragnie miłości prawdziwej i, co
dziwne, w momencie kiedy już ją znajduje, zaczyna szukać na nowo, ponieważ mimo
iż owa pierwsza prawdziwa w istocie miała się nią okazać, skończyła się, gdy
Józef przestał na nią czekać. I znów stanął w poczekalni za kolejną, albo
raczej kolejne, gdyż bohaterek idealizowanych przez Józefa jest kilka, a każda
może okazać się tą jedyną na jawie lub we śnie, a w końcu nie wiadomo, która z
kobiet opisywanych przez autora jest rzeczywistością, a która imaginacją. Sceny
rodzą się i wypychają poprzednie tak, że gdyby narysować obraz powieści,
wyglądałby on jak mapa świata, z nadmiarem różnorodnych przemieszanych barw,
często niemożliwych do scharakteryzowania.
Co zastanowiło
mnie najbardziej, to to, że bohater, wznosząc zachwyty nad Marią, której z taką niecierpliwością oczekuje, ani razu nie wspomina o ślubie, a zdaje się oczywistym,
że skoro „miesza” do swej historii Boga, co więcej staje się w pewien sposób
Jego „apostołem”, to wydaje się niemożliwym, żeby nie powiązał związku z kobietą
z ceremonią zaślubin. Z jednej strony głęboka wiara, z drugiej nieznajomość, a może raczej omijanie zasad, jakimi kierują się wyznawcy większości religii.
Gdyby opisana
historia była prawdziwa i gdyby wyłączyć z niej niektóre fragmenty, można by
nazwać powieść Krzysztofa Pieczyńskiego świadectwem człowieka na istnienie Boga,
na Jego odnalezienie. Ale ponieważ prawdopodobnie tak nie jest, Dom Wergiliusza zdaje
się być ucieczką od świata współczesnego w rejony dostępne dla głębokich
wyznawców Boga lub też bardzo długą modlitwa, zakończoną wysłuchaniem prośby
przez Najwyższego.
Dom Wergiliusza to lektura wymagająca dużej cierpliwości.
Dom Wergiliusza to lektura wymagająca dużej cierpliwości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz