Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura szwedzka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura szwedzka. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 12 maja 2024

Majgull Axelsson "Lód i woda, woda i lód" Warszawa 2010.

 


Majgull Axelsson jest jedną z tych pisarek, do powieści których zagląda się jak do miłej niespodzianki, a więc z tą pewnością, że na sto procent pod okładką czeka na nas coś niesamowitego. Nie inaczej jest z kolejną lekturą, która trafiła w moje ręce, a mianowicie z książką „Lód i woda, woda i lód”, choć tytuł do intrygujących raczej nie należy. Tchnie od niego zimno, którego nie brak na statku, na jakim skryła się, a może bardziej szukała miejsca dającego natchnienie, jedna z głównych bohaterek – Susanne. Na tym wolnym od spraw codziennych pokładzie czeka na nią jednak nie tyle czas tworzenia nowego kryminału, lepszego od dotychczasowych, lecz powrót do przeszłości, tej gorszej, z którą nawet po wielu latach tak ciężko się zmierzyć. W tym miejscu, w którym czuje, jakby „nareszcie dotarła do swojego wymarzonego celu. Poza światem. W środku bezpiecznego, pustego wnętrza, w totalnym braku zdarzeń, czego zawsze szukała i czego bała się przez całe życie”, dobrnie do niej to, od czego lepiej byłoby uciec. Cały bagaż po prostu przytruchtał na pokład lodołamacza Odyna tuż za twórczynią kryminałów. Przeszłość nie była miła również dla matki Susanne – Inez, tej, która zajęła się domem, mężem i dziećmi, lecz czy to dało jej szczęście? Nie okazała się też rajskim ogrodem dla jej siostry bliźniaczki – Elsie, tej, która wolała w roli telegrafistki na statkach odpływać od tego, co tak bardzo ciążyło na ziemi. Trzy różne życia, lecz każde trudne... połamane. Może właściwie przez zbieg okoliczności, może przez mało trafne wybory. Jednak nie trzy, a więcej żyć ukazuje autorka. Trzeba jeszcze pamiętać o ojcu Susanne. Nie należy zapominać o Evie, okazuje się osobie o kruchutkiej osobowości, o Evie, która tak potrafiła zaskarbić sobie słodką Suzanne. Nie można w  końcu zapominać o Björnie, bo czy właśnie to odkrycie świata muzyki nie jest tym jedynym, wybranym, wokół którego tłoczy się niezliczona liczba osób gotowych zrobić wiele, żeby je zauważył. Takie ogólne zainteresowanie może być nie do zniesienia, ale czy na pewno ten młody człowiek musi poświęcić siebie dla dobra innych? Nie przeceniajmy ludzkich możliwości.

Postaci w powieści na pewno nie brakuje. I mnożą się, mnożą, jak to u Axelsson bywa. Dwóch, trzech, czterech to jeszcze trochę za mało jak na możliwości szwedzkiej literatki. Autorka „Lodu i wody, wody i lodu” skrupulatnie obserwuje, wnikliwie bada, ujmuje w słowa każdy detal dotyczący bohaterów. Każdy moment, jak i życie Susanne, Björna czy Elsie ujmuje w dłonie i kładzie na kartach papieru tak lekko, jakby nie sprawiało jej to najmniejszej trudności. Aż zdaje się, że tu, w tym miejscu, w którym stoimy, dni wciąż jednakowe, z tym wiecznym pływaniem po powierzchni, zupełnie nie takie jak fragmenty powieści Majgull Axelsson, bo tyle w nich treści, tyle opisu życia w szczegółach, emocji, wgłębiania się w przeżycia postaci, aż ma się wrażenie, że zanadto niedokładnie przeczytało się ten bądź tamten akapit, że coś jeszcze się pominęło – tyle szczególików, faktów, których nie pomija pisarka, ale które układa jeden obok drugiego z niesłychaną, zdaje się, łatwością. Bez potknięcia wychodzi jej dzierganie tego wieloosobowego sweterka o nazwie „Lód i woda, woda i lód”, które to działanie naznaczone zostało przeskakiwaniem z wątku na wątek, ze ścieżki przeszłej do teraźniejszej. Bezbłędnie, szybko, sprytnie, aż pogubienie się w tej zmianie biegów staje się bardzo możliwe. Jakby ową taktyką Axelsson przestrzegała: „Bądźcie czujni, bo światła zmieniają się szybciej, niż można by przypuszczać”. Zwłaszcza że żadnego znaku obok, żadnego drogowskazu w postaci imienia bohatera nad kolejnym rozdziałem. To nie jest, moi drodzy, sygnalizacja świetlna, tylko światła, przeskoki w prozie, dla spostrzegawczych. I oto, proszę państwa, napięcie znów się podnosi, ale niestety tylko na chwilę, by ponownie opaść na długo, bo oto przed nami kolejny wątek -- nie mniej ciekawy i też kończący się może nawet w najciekawszym momencie. Ale na powrót do niego trzeba poczekać. A jest na co...

Przy stole kuchennym poznałam kapitalną powieść o utracie, braku miłości, ucieczce, ciężarze, jakim może być trwanie, dokonywaniu wyborów, które wpływają na resztę życia, a także o sławie, która ma różne oblicza. Powieść, której chce się jeszcze raz od początku. Ale przy tym stole trzeba jeszcze zająć się czymś innym niż literatura, jak stwierdziłaby być może jedna z głównych bohaterek książki. Ta, która wolałaby poświęcić się czemuś innemu niż życiu, jakie wiodła. I „widzi tylko, że dzień za dniem, rok za rokiem robi rzeczy, których w sumie nie chce i nigdy nie zamierzała zrobić. Na przykład jak doszło do tego, że wylądowała w szkole gospodarstwa domowego? Nigdy nie interesowało ją robienie dżemów ani soków, chciała studiować na uniwersytecie w Lund. Chociaż z drugiej strony, czy sprawiedliwie jest zrzucać winę na Birgena? Przecież kiedy opowiadała o szczęściu, które da jej historia literatury – P o m y ś l,   m ó c   p r z e z   c a ł e   d n i e   c z y t a ć    p o w i e ś c i! - potakiwał i się z nią zgadzał[...]”.

Czy można wbić szpilę w „Lód i wodę, wodę i lód”? Naznaczyć ją łatką literatury kiepskiej, zarzucić wady nie do wybaczenia, wykazać otoczkę grafomanii w jej treści? No nie da się...








poniedziałek, 9 sierpnia 2021

Majgull Axelsson "Pępowina", WAB, Warszawa 2011

 


Krótki czas, który wydaje się jednak okresem wlekącym się w nieskończoność, kilka osób i niewielkie szwedzkie miasteczko, które nawiedza powódź. Kilkoro mieszkańców oraz przypadkowo znajdujących się w mieście osób chroni się w restauracji u Sally, którą jedna z głównych bohaterek – Minny, odziedziczyła po swojej ciotce. Wynikłe z zaistniałych warunków zagrożenie sprawia, że sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli. Nagle spokojne dotąd miejsce, w którym można było zjeść ciepły posiłek albo uraczyć się filiżanką gorącej kawy, staje się tymczasowym więzieniem, w którym do głosu dochodzą i gniew, i wzajemne pretensje, i inne silniejsze emocje, a ponad tym wszystkim zawisa chęć jak najszybszego wydostania się z pomieszczenia i opuszczenia pozostałych skazanych na swoje towarzystwo osób. Bohaterowie usiłują jakoś przetrwać mało przyjemne chwile, które trzeba będzie przepędzić w oczekiwaniu na nadejście pomocy, i niechcący czy mimowolnie poniekąd odkrywają przed innymi więźniami restauracyjnych wnętrz swoje drugie ja. Groźna, porywająca ludzi jak gałęzie drzew woda stanie się tym elementem, za sprawą którego ukazane postaci będą musiały odnaleźć się w zupełnie nowych warunkach i tak samo jak dotąd, a może jeszcze bardziej, mierzyć się z nurtującymi ich dotychczas problemami.

Pępowina Majgull Axelsson prawdopodobnie nie bez przyczyny otrzymała taki właśnie tytuł. Niemal każdy z bohaterów nosi w sobie pewną tragedię lub boryka się z trudną codziennością. W każdym umiejscowiła się jakaś drzazga, której nie da się wyjąć pęsetą ani dostatecznie zręcznymi palcami, ponieważ tkwi ona zbyt głęboko. I co najważniejsze, owa rana częstokroć znajduje swój początek już w dzieciństwie. Postępowanie rodziców, sposób, w jaki traktują dziecko, to, ile poświęcają mu uwagi, wpływ otoczenia, brak miłości lub jej nadmiar wywierają olbrzymi wpływ na dalszy rozwój młodego człowieka i na jego dalsze, dorosłe już życie. Przykłady tej od dawna poruszanej przez psychologów kwestii dostatecznie dobrze obrazuje w swojej książce Axelsson. Jej bohaterowie zostali jak gdyby naznaczeni właśnie w dzieciństwie (choć może nie wszyscy z nich) i między innymi stąd bierze się ich takie, a nie inne postępowanie; stąd tak, a nie inaczej, wychowują swoje dzieci, i  najczęściej nie mają pojęcia, a może nie chcą zanadto dopuścić do głosu prawdy o popełnianych przez siebie rodzicielskich błędach. Mimo całej miłości dla swoich córek czy synów i mimo że chcą dla nich jak najlepiej, to niedostatki czegoś wewnątrz sprawiają, że w ich rodzicielskim podejściu do potomków napotyka się usterki, które pociągają za sobą dalsze konsekwencje.

Majgull Axelsson po mistrzowsku przedstawia stronę psychologiczną postaci. Powołuje do życia niezwykle barwne, skomplikowane bohaterki (przede wszystkim kobiety), z których każda mogłaby stanowić materiał na odrębną powieść. Perfekcyjna Anette, której nawet jeden pyłek na dywanie nie da spokoju, dopóki się go stamtąd nie pozbędzie – zakochana w swoim pociągającym z butelki mężu, który w swojej nieporadności wiecznie potrzebuje jej opieki. Tyrone, który ma serdecznie dość nieustannej gadaniny swojej żony i nierzadko zadaje sobie pytanie, czemu służą te wszystkie słowa wypowiadane przez ludzi, wciąż jednakowe i w zasadzie o niczym. Ale to nie jedyny problem tego bohatera, o którym ma się ochotę, podobnie jak o pozostałych, dowiedzieć jeszcze więcej i więcej. Bo historia każdego z nich wciąga niesłychanie mocno. Nęcą niepomiernie wszystkie możliwe szczególiki i szczegóły, jeszcze więcej tego, co dają nam od siebie Minny, Tyrone czy pozostałe osoby. Ich nieujawnione przed otoczeniem myśli tu wynurzają się jak kret z norki – wtedy, gdy nikt nie widzi.

I w zasadzie zastrzeżeń brak. Poza jednym. Za aut należy oczywiście uznać fakt, że każda z postaci Pępowiny nosi w sobie jakąś zadrę, tajemnicę. I podobnie rzecz ma się ze sposobem przedstawienia myśli uwięzionych w restauracji osób. Jest kapitalny. Tyle tylko że czytając kolejne rozdziały, zaczyna odnosić się momentami wrażenie, że każdy z nich dotyczy tej samej osoby, ponieważ zastosowane style cechuje zbytnie podobieństwo, żeby nie powiedzieć, że są niemal identyczne. Gdyby nie postawione na wstępie rozdziałów imiona postaci, trudno nawet byłoby się początkowo zorientować, kto w danym momencie mówi, czyj to cichy monolog.

Mimo tego naprawdę polecam Pępowinę wszystkim miłośniczkom i miłośnikom powieści psychologiczno-obyczajowych. Nie można się od niej oderwać – podobnie zresztą jak od Ja nie jestem Miriam, która, moim zdaniem, nawet przebija omawianą tu lekturę. Realia inne, czasy inne, kompletnie odmienne problemy, ale to jest coś. Takich książek się nie zapomina.