Siedem szkiców
Virginii Woolf, a raczej zapisków poczynionych w latach 1897-1909, nieprzeznaczonych do druku, stanowiących coś w rodzaju wprawek pisarskich, mogło zapowiadać
przyszłą, niebywałą umiejętność charakteryzowania twarzy, sytuacji, rzeczy. Z
dużą precyzją potrafi Woolf przypiąć odpowiednią fiszkę danej osobie, jakby
wyłącznie za pomocą obrazu twarzy i zachowania odkrywała niewidoczne dla innych
śmiertelników karty przypisane konkretnej realnej postaci; a czyni to z
całkowitą szczerością, nie ujmując i nie dodając niczego swojemu akurat
obserwowanemu obiektowi.
David Bradshaw
tak interpretuje krótkie teksty pisarki:
„Choć dziennik z
1909 roku pokazuje nam nowe migawki Woolf i nowe perspektywy patrzenia na jej
życie, odkrywa także Woolf, która obraża. Jednak ta surowa, a nawet chwilami
nieprzyjemna Woolf nie powinna, nie może być ocenzurowana. Bez kagańca i
niezłagodzona, autorka dziennika z 1909 roku, musi zająć swoje miejsce obok
mniej problematycznej, sympatyczniejszej i sławnej Wirginii Woolf ubiegłego
stulecia” (Wprowadzenie, s. 31).
Cóż, Woolf „bez
kagańca” nie rezygnuje z obmowy człowieka, nie rezygnuje z wymienienia jego
wad, nie rezygnuje (w roku, w którym została odrzucona jej pierwsza, pisana przez dwa lata powieść) nawet z wyrażenia
swojej wręcz niechęci do niego; ukazuje go jawnie, bez zahamowań, co aż nadto
daje o sobie znać w Żydach, w którym to tekście dochodzi do uszu odbiorcy antysemityzm
Woolf. Owo odkrycie, nasuwające się interpretatorom nie tylko po przeczytaniu
wyżej wymienionego szkicu, może zrażać czytelników do Woolf, na pewno poprzez
tę informację nie zyska ona w oczach zainteresowanych, ale nie zmienia to faktu, że Woolf mimo owej wady nadal jest pisarką.
Nie różnią się
pozostałe szkice, jeśli wziąć pod uwagę dosadność wyrażanych przez autorkę
spostrzeżeń. W Domu Carlyle’a najważniejszą
zdaje się być chęć powrotu do przeszłości, pisarka odwiedza miejsce dawne, z
którym zetknęła się nie po raz pierwszy. Woolf, włączając do szkicu pewne elementy, łączy je ze swoim dotychczasowym
życiem, a w Domu Carlyle’a być może łączy
je ze swoim niedoprowadzonym do skutku małżeństwem z Lyttonem Strachey'em.
W kolejnych
szkicach Woolf poświęca uwagę pannie Reeves, Cambridge, Hampstead – gdzie
mieszkały panny Case, oraz pewnemu salonowi; a więc osobom i miejscom ze
swojego otoczenia. Na koniec Sądy
rozwodowe, notatka poświęcona wniesionej przez pewną kobietę sprawie separacji
małżeńskiej „z powodu okrucieństw” męża; i jakkolwiek nieprzyjemna to sytuacja,
do interpretacji szkiców, bardzo zresztą obszernych i przydatnych, wdrożona
została następująca uwaga:
„28 października
sąd usłyszał, że małżonkowie mieli szczególnie gorącą kłótnię podczas gry w
krokieta na plebanii i że pastor uderzył żonę młotkiem do gry (to był incydent,
który zwiększył zainteresowanie prasy sprawą). <<Zajmujemy się bardzo
ważnymi kwestiami>> zażartował w tym miejscu sędzia Bargrawe Deane ku
rozbawieniu sądu. <<Osobiście nie znam gry tak zdolnej wyprowadzić
człowieka z równowagi jak krokiet>>” (s. 91).
Cóż, widocznie
sędzia również grywał w krokieta i zapewne również w nim ta gra budziła duże
emocje.
Właśnie jestem w trakcie Chwil wolności. Bardzo lubię Woolf. Jakoś się złożyło, że jeszcze akurat tej książki nie posiadam, ale sobie kupię:)
OdpowiedzUsuńCzytałam "Chwile wolności", ale były tak długie, że w połowie zaczęłam czytać po łebkach, choć to chyba dlatego, że zabrałam się do nich przed przeczytaniem książek autorki i przed przeczytaniem jej biografii, dlatego wymieniane nazwy powieści i osoby nic mi nie mówiły. Więc chyba kiedyś do nich wrócę. Ale wydaje mi się, że pisarka tak do końca się w nich "nie odkryła",a raczej w ogóle. Pewnie przeczuwała, że ktoś to kiedyś przeczyta.
OdpowiedzUsuń