Długo, długo, a właściwie niedługo,
bo jeden dzień po przeczytaniu Madame,
powieści, o której się nie zapomina; szukałam kilka lat temu w internecie innych książek Antoniego Libery, ale nie
znalazłam żadnej. I nareszcie całkiem przypadkiem trafiłam na Niech się panu darzy – tryptyk autora złożony z trzech nowel. Dodam, że Antoni Libera jest też autorem książki
autobiograficznej Godot i jego cień, poświęconej Samuelowi Beckettowi i „swojemu związkowi” z jego dziełami, jak informuje tekst
na okładce Niech się panu darzy.
O ile jednak pierwsza książka pisarza
pochłonęła mnie całkowicie, o tyle zbiór
nowel Libery nie jest już tak bardzo wyjątkowy, nie zaskoczył mnie tak mocno jak Madame, choć pobrzmiewają tu pewne
jej nuty – historia wkraczającego w życie młodego człowieka. Ale nie zaprzeczę,
że Antoni Libera porusza w swojej prozie ważne problemy.
W noweli pierwszej, której tytuł
nadano całemu zbiorowi, mamy do czynienia z pustką doskwierającą bohaterowi z
racji jego odrębności, związanej z nieobchodzeniem przez niego świąt
religijnych, jak i państwowych, którą to praktykę, albo raczej jej brak, wyniósł z
mlekiem matki. Młody człowiek, bo trzeba zaznaczyć, że właściwie
wszystkie trzy nowele toczą się do pewnego stopnia w obrębie młodości, nie
potrafi znaleźć własnego toru, drogi, jaką mógłby obejść wszystkie odświętne
dni bez poczucia winy, a może właściwiej brzmiałoby – bez poczucia własnej
odrębności.
Nowela druga Widok z góry i z dołu,
dedykowana Januszowi Szuberowi, istotnie, jak sugeruje tytuł, jest „górnym
i dolnym” widokiem stolicy Polski, jej widokiem przedwojennym oraz powojennym,
widokiem uznanym za potęgę oraz widokiem dogłębnie zruganym, wskazującym na
wszelkie niedostatki, na nieumiejętność przywrócenia Warszawie jej dawnej
elegancji, świetności; a doskonałym, jednym z przykładów takiej jazdy z góry w
dół może być w tej krótkiej formie literackiej obraz kina Tęcza z lat
trzydziestych (którego fotografię oglądamy nie tylko w środku książki – s. 62,
ale też na okładce – to właśnie kino, jakie bohater chciałby mieć do dzisiaj w
ukochanej Warszawie) oraz obraz tegoż obiektu z lat współczesnych bohaterowi
(ponadto w książce zamieszczono też inne zdjęcia dawnego i współczesnego stanu
Warszawy). Nieco sentymentalne opowiadanko niewątpliwie posiada moc
przywracania wspomnień ludziom znającym dawne i dzisiejsze miasto stołeczne (do
których się nie zaliczam), obytym z jego ulicami i budynkami. Ale pobrzmiewa ta
proza jakąś architektoniczną lekcją na temat wyglądu stolicy w wykonaniu jej
mieszkańca, kiedyś młodego, podziwiającego widoki dopiero powstającego właściwie
miasta ze swym stryjem Oskarem, a dziś starszego, zwiedzającego toż samo
miejsce z synem Oskara.
Na koniec Antoni Libera „proponuje”
ciekawy „wykład” z techniki, jaką stosują przy nauce gry fortepianowi zapaleńcy,
aby w końcowych partiach noweli naprowadzić czytelnika na niepodważalne credo, zgodnie z którym w istocie sława i bogactwo są niczym. Bezbłędne wykonanie Toccaty C-dur czy innego utworu po
części stanowi klucz do sukcesu, ale nie klucz do wnętrza życia, o czym często przekonać
można się zbyt późno.
Proza sentymentalna, prosta,
zastanawiająca, stawiająca na pulpicie człowieka niespełnionego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz