sobota, 10 sierpnia 2013

Z innej beczki (2)

Dalszy ciąg Sportu na wesoło:

Z 20 października:

„A my widzimy raz jeszcze Yahyę Golmohammadiego. Co za nazwisko! Strzelić gola z takim nazwiskiem!”

„Jeden z zawodników Trynidadu i Tobago ma kłopoty z pachwiną albo z przeponą. Nie mogę dostrzec za co się trzyma”.

„Na trybunach trzydzieści siedem Włochów i około trzech tysięcy kibiców z Ghany”.

„To może trener Strejlau coś powie o Arabach, bo ja od nich znam tylko Bin Ladena z telewizji”.

„Do tej fazy, w której przegrywający przegrywa, mamy jeszcze trochę czasu”.


Z 4 września:

„Jadą. Cały peleton, kierowca koło kierowcy, pedał koło pedała”.


Tak, może resztę wpadek pominę, a teraz zajmę się bibliografią, a raczej dociekaniem, z jakiego źródła owe wpadki pochodzą. Mamy do wyboru:

Miesięczniki:

  1. „Twój Maluszek”, nr 1-12, 2006.
  2. „Dziecko”, nr 1-12, 2005, nr 1-12, 2006.
  3. „Mamo to ja”, nr 1-12, 2005, nr 1-12, 2006.
  4. „Rodzice”, nr 1-12, 2006.
  5. „Mam dziecko”, nr 1-12, 2006.
  6. „Twoje dziecko”, nr 1-12, 1006.


Książki:

  1. Tadeusz Barowicz, Dania na Boże Narodzenie, Klub dla Ciebie, Warszawa 2005.
  2. James Trefil, 1001 spotkań z nauką, Świat Książki, Warszawa 1997.
  3. Brigit Brandt-Hosting, Leksykon chorób wieku dziecięcego, Klub dla Ciebie, Warszawa 2005.
  4. Małgorzata Caprari, Kuchnia włosko-polska i polsko-włoska, Klub dla Ciebie, Warszawa 2002.
  5. Susie Siergfried, Kuchnia z morałem, Klub dla Ciebie, Warszawa 2005.


Wybór, jak widać, nie należy do najłatwiejszych, ponieważ w żadnym z wymienionych tytułów ani słowa o sporcie, nie wspominając już o tytułach czasopism. Chociaż, kto wie, może właśnie w jednym z czasopism poświęconych dzieciom, a raczej ich rozwojowi, umieszczono owe wpadki, żeby zapewnić minimum rozrywki osobom borykającym się z trudną misją rodzicielską...
Naprawdę ciężki wybór, bo gdyby na przykład w bibliografii znalazła się książka dotycząca chorób ogólnych, nie dziecięcych, to można by od niechcenia przyjąć założenie, że właśnie w owej książce umieszczono przykłady błędów, jakie popełniają w swoich wypowiedziach osoby dotknięte daną chorobą, wiążącą się ze stanem umysłu. Wniosek nieco przedobrzony? I przedobrzony, i brak owej książki, więc stawiam na Kuchnię z morałem. Niewykluczone, że obok przepisów zamieszczonych w książce znalazły się również zdania wypowiadane podczas konsumpcji owych delicji lub też przykłady skutków ubocznych w postaci wpadek komentatorskich, powstałe po zjedzeniu poszczególnych dań.

Nie lepiej sprawa ma się z zamieszczonymi w Kalendarzu zdzieraku Absurdami PRL-u: Z książki skarg i wniosków (jako że w bibliografii takiej pozycji książkowej również brak),  z których jeden brzmi:

Z 27 października:

„SKARGA Z 1979 ROKU (PISOWNIA ORYGINALNA):

Złe zachowanie kasierki. Kasierka robiła se manicure w sklepie żywności. Kiedy prosiłam o mleko nic nie odpowiedziała, manikura trwała. Drugi raz prosiłam. Sugerowałam, że to nie miejsce do manikury. Odpowiedziała niegrzecznie i znowu zaczęła z manikurą. Czekam na tłumaczenie z Urzędu Dzielnicowego. Przepraszam,  że niedokładnie piszę po polsku – Kay Withers”.

Szkoda, że Kay Withers nie przytoczyła dokładnych odpowiedzi kasjerki, bo może to zmieniałoby postać rzeczy. Chociaż nie jestem pewna, czy tę skargę można by nazwać absurdem, raczej zachowanie pani zajętej inną czynnością niż obsługa klienta była nie na miejscu, i mam nadzieję, że w tym przykładzie bardziej chodziło o zachowanie kasjerki niż o śmieszność wniesionej skargi.
A co do kasjerki… pewnie spieszyła się na randkę, a bez „manikura” to by raczej nie wypaliło.


Oprócz skarg znalazły się też pochwały, ale te innym razem.  

czwartek, 8 sierpnia 2013

Z innej beczki (1)

7.08.2013

Kalendarz zdzierak 1-dniowy to rzecz, którą można określić jako nader praktyczną. Co prawda, instrukcja obsługi zdaje się zbędna, ale gdyby komuś była obca...
Zawieszasz taki kalendarz na ścianie (jeśli nasz dobry pomysł, jak to zrobić)  i po zbudzeniu (począwszy od 1 stycznia nowego roku) nie musisz się zastanawiać, jaki nastał dzień, wystarczy wydrzeć kartkę. Skuteczność niegwarantowana, jeśli zapomni się wydrzeć którąś z kartek.  

Tymczasem przede mną pozostałości z ubiegłorocznego Kalendarza zdzieraka 1-dniowego, o tematyce rodzinnej[i], a wśród nich m.in. Sport na wesoło (wpadki komentatorów):

Z 7 lipca:

„Litwinka postanowiła utrudnić nam oglądanie meczu i rozgrzewa się przed naszym stanowiskiem, a że mierzy ponad 190 cm., nic nie widać. Ale oto robi skłony, więc jest szansa”.

„Grzybowska jest bardzo zdemoralizowana".

„Ten rok był pełen wyrzeczeń dla Renaty Mauer. W kwietniu wyszła za mąż”.

„Holenderka mimo prowadzenia jest faworytką”.


Z 3 października:

„Podziwiam jego skromne warunki fizyczne”.

„Mam nadzieję, że po zamrożeniu, piłkarz nadal będzie nadawał się do gry”.


Z 12 października:

O Otylii Jędrzejczak: „Mówię państwu, to jest naprawdę niezwykła dziewczyna. Dwie ostatnie noce spędziła poza wioską”.


Z 25 listopada:

„Dostał  żółtą kartkę, gdyż radości poza boiskiem – w myśl przepisów UEFA – okazywać nie wolno”.

„Norwegowie w czerwonych koszulkach i białych spodenkach. Polacy - w strojach odwrotnie pokolorowanych”.

„Nie mam obrazu na monitorze, nie wiem, czy mój głos dociera do państwa i jeszcze na dodatek mam przed nosem brudną szybę”.

„Gdyby ta piłka wpadła do bramki, z pewnością byłby gol”.


Z 29 grudnia:

„To nie moja wina, że jestem taki brzydki – powiedział pewnie Ronaldinho do swego trenera  i wyściskał się z nim serdecznie”.  


Jeszcze kilka kartek zostało, ale dziś je pominę, bo chyba temperatura w pokoju przekroczyła 27 stopni C i ręce kleją mi się do klawiatury. Woda paruje, w kuchni topi się masło, i nie wiem, czy plastik na laptopie też nie zacznie się topić.




[i] Kalendarz o tematyce rodzinnej, Koldruk, Kielce 2011.

piątek, 2 sierpnia 2013

Krzysztof Pieczyński, "Dom Wergiliusza", Replika, Poznań 2013.

Jak odbierać Dom Wergiliusza?
 Początkowe fragmenty pozwalają sądzić, że melancholijna atmosfera, która je charakteryzuje, towarzyszyć będzie czytelnikowi już do końca książki; że będzie mógł się w niej zagłębić i leniuchować przy niej niczym znużony upałem kot. A tymczasem nic bardziej mylnego, ponieważ kiedy już owa pewność w nas narasta, nagle ni stąd, ni zowąd nostalgiczny klimat krakowskiej kawiarni, która do pewnego momentu pojawia się w opowieści narratora,  burzą sceny metafizyczne, swego rodzaju mistyczne doznania, jakim ulega... nie wiadomo, czy sam bohater, czy rodzą się one w jego wyobraźni, czy też na scenę wdrapały się sny. Za jednym zamachem, poprzedzonym odpowiednio długim odstępem, zieleń miesza się z zupełnie do niej nieprzystającym kolorem pomarańczy. Realizm i mistyka grają ze sobą w dwa ognie, aby w końcu wygrało coś pośredniego, miłość zesłana przez Boga, bo też w ten sposób przedstawia ją autor, jako objawienie dane dwojgu szukającym się duszom, tak to przynajmniej wygląda w rozdziale pierwszym, ponieważ rozdział drugi to już nieco inna beczka miodu, choć nie pozbawiona, podobnie jak pozostałe dwa rozdziały, dużej dawki dialogów i narracji pisanych czasami językiem pod pewnym względem wyjętym z Psalmów. Już na początku książki można dojść do wniosku, że dialogi są tak wysubtelnione, jak gdyby wypowiadający się bohaterowie uczęszczali na kurs układania słów na modłę filozoficznych pieśni. Jednak w momencie, gdy ten nie najlepszy styl zaczyna narastać, nasuwa się wyjaśnienie, że to być może wcale nie nieudolność autora, lecz działanie zamierzone, że ów często nie najwyższych lotów styl jest celowy. Z jednej strony więc biblijne pieśni, z drugiej styl potoczny.
Monologi bohaterek, ale też rozważania samego Józefa stanowią w dużej mierze wypowiedzi posiadające jeden cel, mają naprowadzić bohatera, tj. pierwszoosobowego narratora, na prawidłowy szlak, kierujący ku Bogu. Józef, chcąc wyzwolić się z samotności, z gnębiącej go pustki, wkracza na drogę wiodącą do źródła, drogę trudną i wymagającą pełnego zaangażowania umysłu oraz ducha. Czy nie mamy tu przypadkiem do czynienia z motywem katabazy? Józef wchodzi w samego siebie, prowadzony przez towarzyszki płci żeńskiej, podobnie jak Dante prowadzony przez Wergiliusza wchodzi do Piekła i Czyśćca. Sam tytuł książki i motyw domu Wergiliusza zamieszkiwanego przez Józefa podpowiada, że może właśnie do Boskiej Komedii nawiązuje autor. I gdyby nie brak odpowiednich sytuacji „ziejących piekielnych ogniem”, sytuacji przerażających, to piekłem nazwałabym obecne życie Józefa, ale jeślibym tak to określiła, byłoby to jawne nadwerężenie faktów, ponieważ zbyt małe to ziemskie piekło, zbyt wątłe, od czasu do czasu przeszywane wstawkami metafizycznymi; ale niewykluczone, że odmiennie postrzegliby je inni czytelnicy, gdyż przedstawione sytuacje mogą zostać odebrane przede wszystkim jako alegoria świata grzesznego, od którego ucieka Józef. Obok realizmu i wydarzeń pozaziemskich powieść przesiąkają rozważania na temat Boga, duszy, celu w życiu człowieka; i te elementy stanowią główny punkt "wędrówki". Występujące w powieści kolejne bohaterki, niejako kandydatki do tytułu ukochanej Józefa, stają się jego (jak już wspomniałam) pomocnicami w drodze, po której stąpa, o wiele lepiej zorientowanymi w sprawach duchowych niż on sam. Aspekty doczesne i pozaziemskie, duchowe i realne mieszają się ze sobą do tego stopnia, że momentami należy nie lada nagimnastykować umysł, by dociec, o co tutaj chodzi. A gównie chodzi o to, że wypatrując Boga, Józef pragnie miłości prawdziwej i, co dziwne, w momencie kiedy już ją znajduje, zaczyna szukać na nowo, ponieważ mimo iż owa pierwsza prawdziwa w istocie miała się nią okazać, skończyła się, gdy Józef przestał na nią czekać. I znów stanął w poczekalni za kolejną, albo raczej kolejne, gdyż bohaterek idealizowanych przez Józefa jest kilka, a każda może okazać się tą jedyną na jawie lub we śnie, a w końcu nie wiadomo, która z kobiet opisywanych przez autora jest rzeczywistością, a która imaginacją. Sceny rodzą się i wypychają poprzednie tak, że gdyby narysować obraz powieści, wyglądałby on jak mapa świata, z nadmiarem różnorodnych przemieszanych barw, często niemożliwych do scharakteryzowania.
Co zastanowiło mnie najbardziej, to to, że bohater, wznosząc zachwyty nad Marią, której z taką niecierpliwością oczekuje, ani razu nie wspomina o ślubie, a zdaje się oczywistym, że skoro „miesza” do swej historii Boga, co więcej staje się w pewien sposób Jego „apostołem”, to wydaje się niemożliwym, żeby nie powiązał związku z kobietą z ceremonią zaślubin. Z jednej strony głęboka wiara, z drugiej nieznajomość, a może raczej omijanie zasad, jakimi kierują się  wyznawcy większości religii.
Gdyby opisana historia była prawdziwa i gdyby wyłączyć z niej niektóre fragmenty, można by nazwać powieść Krzysztofa Pieczyńskiego świadectwem człowieka na istnienie Boga, na Jego odnalezienie. Ale ponieważ prawdopodobnie tak nie jest, Dom Wergiliusza zdaje się być ucieczką od świata współczesnego w rejony dostępne dla głębokich wyznawców Boga lub też bardzo długą modlitwa, zakończoną wysłuchaniem prośby przez Najwyższego.
Dom Wergiliusza to lektura wymagająca dużej cierpliwości.

Rozmowę z Krzysztofem Pieczyńskim na temat jego dziewiątej książki możecie znaleźć tutaj.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Jorge Bucay "Droga do samozależności", Replika, Poznań 2013.

 Droga do samozależności to istotnie swego rodzaju psychologiczny drogowskaz (jak sugeruje „nadtytuł”), choć czytając ją, ma się wrażenie, że więcej w niej tonu filozoficznego niż psychologicznych porad. Bucay, wskazując drogę do samozależności, dzieli się swoimi przemyśleniami i doświadczeniami z czytelnikiem. Odbiega od konwencji swej poprzedniej książki Pozwól, że ci opowiem... i w pewnym sensie przybiera ton dydaktyczny, a tym sposobem chce uświadomić odbiorcy fakt niezaprzeczalny, mianowicie ten, iż droga każdego człowieka zależy wyłącznie od niego samego, jednak nie można jej zacząć bez przygotowania, czyli bez tego, co już się w naszym życiu wydarzyło, bez walizki doświadczeń, jaka w pewnym momencie staje się osobliwą własnością każdego człowieka. I albo człowiek uświadomi sobie, czym jest w rzeczywistości wolność i zacznie odmieniać swoje życie, zgodnie ze wskazówkami autora, albo niczego nie zmieni w swoim postępowaniu, a zarazem w sobie samym. Książka udowadnia, że niezależność to mrzonka; a samozależność dostępna jest wtedy, gdy człowiek zauważy, że dorósł, jest wolny, i w tym momencie ponosi odpowiedzialność za własne czyny, ale pomimo tego wciąż zależy od innych.
Bucay nie pomija również takich haseł jak asertywność, emocje czy też autonomia. Dodam, że w autonomii chodzi głównie o znalezienie swoich własnych zasad, ale bez narzucania ich otoczeniu.
Omawiając „elementy” życia człowieka autor, podobnie jak w poprzedniej książce Pozwól, że ci opowiem…, często posługuje się anegdotami, mającymi zapewnić lepsze wyjaśnienie danych zagadnień. Jedną z nich, którą uznałam za najciekawszą, pozwolę sobie przytoczyć:

  „Legenda głosi, że był sobie ojciec, który miał nieco tępego syna. Zawołał do niego:
   ̶  Przyjdź proszę do mnie! Przejdź się do sklepu i sprawdź, czy mnie tam nie ma.
   ̶  Dobrze, ojcze – odparł chłopak.
   Ojciec zwrócił się do znajomego i rzekł:
   ̶  Czy Ty to widzisz? Jest tak głupi, że nawet nie wie, że jeśli jestem w jednym miejscu, to nie mogę być jednocześnie w drugim.
   Po drodze chłopak spotkał kolegę, który go zapytał:
    ̶  Dokąd idziesz?
    ̶  Idę tam, na róg ulicy. Ojciec mnie posłał, żebym sprawdził, czy go tam nie ma. Jest taki głupkowaty! Jak mogło mu przyjść do głowy wysłać mnie, żebym upewnił się, że nie ma go tam.
   Kolega powiedział:
    ̶   Jasne, mógł przecież rozmawiać przez telefon” (s. 110).

(Nie bardzo wiem, o co chodzi z tym telefonem, ale trudno).

Osoby, które wolą konkrety, zamiast układania zdań ziarnko po ziarnku, zanim dotrze się do sedna, książka może znużyć. Ale niewątpliwie przyda się tym czytelnikom, którzy mają zamiar odejść od ustalonego, codziennego schematu i nieco poprzestawiać swoje dotychczasowe życie.    

Droga do samozależności to pierwsza z czterech książek z cyklu Drogowskazy. Pozostałe trzy: Droga ku spotkaniu, Droga przez łzy oraz Droga do szczęścia ukażą się niebawem, nakładem wydawnictwa Replika. 

niedziela, 28 lipca 2013

Rozważania poniekąd nie-dzielne (2)

Przegląd prasy ("Super TV", nr 30, 2013)

Otóż dziś przegląd prasy, a mianowicie przegląd  "Super TV", które to czasopismo leży właśnie przede mną. Pomijając stronę pierwszą, drugą i trzecią, gdzie same zapowiedzi tego, co znajduje się w środku (pomijając też to, co najważniejsze, a więc program TV), czyli czyste marnotrawienie kartek, można powiedzieć, skoro w środku prawie identyczne informacje jak na trzech początkowych stronach, tyle że w zwiększonym zakresie słownym (choć niewątpliwie owe reklamy decydują w pewnym stopniu o kupnie czasopisma przez potencjalnego klienta), przejdę do strony czwartej.
A więc Monika Richardson pisze piątą książkę, kulinarną. Zaznaczam, że poprzednie kulinarne nie były, (prawdę mówiąc, nie mam pojęcia jakie były, gdyż nie miałam do tej pory pojęcia, że Monika Richardson pisze książki). No, i się obawiam. Obawiam się, ponieważ na innej stronie czasopisma, o którym mowa, zamieszczono przepisy kulinarne, a pod nimi informację, iż przesyłane przepisy, opublikowane na łamach gazety, muszą być autorstwa osoby je przesyłającej. Tak więc obawiam się, że jeśli w książce znajdą się przepisy już publikowane, autorka może zostać posądzona o plagiat, czego bynajmniej Monice Richardson nie życzę (i mam nadzieję, że wkrótce dotrę do jej czterech poprzednich książek). No, bo weźmy chociażby przepis na pyzy; setki książek kulinarnych podaje przepis na pyzy, i jeśli pojawi się kolejny, przedstawiony analogicznie do któregoś z już opublikowanych, to nie będzie ciekawie. Obstawiam, że pisząc książki kulinarne, najszybciej można otrzeć się o plagiat, najczęściej całkiem niechcący.
Dobra, teraz bez żartów.
Więc dalej: Edyta Jungowska wraca na plan filmowy, tym razem zagra kobietę, której problem zmagania się z otyłością obcy nie jest. Nie inaczej, można powiedzieć, rzecz ma się z Otylią Jędrzejczak, która również wraca… nie, nie wraca, tylko zaczyna pracę w Pierwszej miłości, nie w swojej osobistej pierwszej miłości, ale gwoli wyjaśnienia w serialu o tymże tytule. No cóż, możliwości ludzkie są nieograniczone. Aktorki zostają pisarkami, pisarki piosenkarkami, sportowcy aktorami itd., do znudzenia.
Na stronach 6-7 "Super TV"  nadmiar literek K: kolarstwo, kabaret Koń Polski, Kot Filomen i Bonifacy oraz kredyt.
Strona 8. i 9. zainteresowała mnie głównie ze względu na informację o premierze filmu, którego niestety nie obejrzę, gdyż moje kanały nie sięgają tak daleko jak Canal+, a mowa o filmie Baczyński. Niemniej, gdyby kanały kogoś z czytających tenże tekst sięgały dalej niż moje, to podaję, że zapowiadana emisja filmu odbędzie się o godz. 20 w czwartek.
Strony 10-11 pominę, jako że Rodzinki.pl, Pierwszej miłości, czy też Klanu nigdy nie zaznaczam na czerwono, jako warte obejrzenia. (Chociaż skoro Otylia Jędrzejczak?). Gdyby to było M jak miłość, to jak najbardziej, ale niestety serial zrobił sobie przerwę.
Na stronie 12. nie ciekawiej niż na poprzedniej, jeśli pominąć serial 1920. Wojna i miłość, który stawiam w równym rzędzie z serialem Nasze matki, nasi ojcowie.  Bardzo dobre.
Na 13. dieta bieżącego roku: 1 kapsułka = 4 miseczki zupy kapuścianej. Brzmi zachęcająco.
Na stronach 14-15 przewodnik po hitach, i muszę przyznać, że istotnie jeden hit znalazłam. Wczoraj, co prawda, ale się zdarzył: Szyfry wojny w reżyserii Johna Woo. Polecam. Film porusza problem żołnierza, dla którego pogląd, że najważniejsze jest wykonanie rozkazu, przestaje być tak oczywisty w momencie, kiedy w grę wchodzi życie innych osób, będących po tej samej stronie barykady. Raz powzięta decyzja, wiążąca się z tym, że główny bohater wykonanie poleconego zadania stawia ponad ochroną drugiego człowieka, niszczy życie Joe Andersa, w którego rolę wcielił się Nicolas Cage. 
Co my tu jeszcze mamy poza programem telewizyjnym? Krzyżówki, przepisy kulinarne z zamieszczonymi obok zdjęciami proponowanych dań, wyglądających bardzo dobrze na papierze, ale nie gwarantuję, że równie dobrze smakujących. Trzeba by się przekonać na własnym żołądku.
Na stronie 50. zainteresował mnie jeden artykuł, choć może nie tyle zainteresował, ile zmusił do refleksji: Na grzyby z atlasem. Ja bym raczej zamieniła ten atlas na odstraszasz kleszczy, ale jak kto woli.
Strony 52. & 53. sobie odpuszczę, (Niezbędnik plażowiczki, Zaakceptuj siebie! oraz reklama probiotyku na żołądek), ale! oto nadchodzi wieki Dzień Pszczół (na początku sierpnia), z tego względu należy chronić pszczoły – tę informację podali, ale niestety jak chronić pszczoły, nie wiadomo.
Dalej horoskop, proponujący mi i pozostałej jednej dwunastej ludzkości zatrzymanie się na chwilę, bo „co nagle, to po diable”.
Kolejna strona (ale też odnosi się to do poprzedniej w pewnym sensie), na której najważniejszym hasłem zdaje się być Ślij SMS pod numer…, a niejaka pani Sybilla odsłoni przed tobą przyszłość. Muszę przyznać, że to brzmi nie mniej zachęcająco niż reklama zupy kapuścianej w kapsułkach.
I reklama ostatnia, tj. strona ostatnia, a na niej pani z wisiorkiem i w szpilkach, reklamująca czarną koszulę nocną, chociaż może to sukienka jakaś, dzisiaj to nigdy nie wiadomo. Zastanawiam się, czy pani w koszuli nocnej pójdzie w tych szpilkach do łóżka, na co dzień w nich chodzi, od rana do rana? To musi być strasznie ciężka robota.