Święta Bożego Narodzenia trwają u
Wiliama Whartona przez 251 stron, pomijając wstawki z przeszłości, wspomniane
przez poszczególnych bohaterów. Ale to niecodzienne święto, niecodzienne,
ponieważ ciągnące się tak długo, mimo że tylko kilka dni, staje się nie lada
wyzwaniem dla głównego bohatera - Willa, który musi podołać nie tylko wszelkim czynnościom
niezbędnym do odpowiedniego przeżycia wyjątkowego zimowego czasu, ale przede
wszystkim musi zmierzyć się z obowiązkami ojcowskimi, gdyż na święta zjeżdża
trójka jego dorosłych latorośli, nie licząc żony i czwartej latorośli, jednym
słowem cała rodzina ma zjawić się w komplecie, by znów, po wielu latach razem
spędzić Boże Narodzenie. Kto jednak myśli, że powieść ogranicza się do sytuacji
związanych z świątecznymi obrzędami, jest w błędzie, narracja bowiem bardziej
niż skupieniem się świętach jest zapiskiem przeżyć bohaterów, a przede wszystkim zapiskiem
kolejnych myśli Willa, ekscentryka, natchnionego filozofa, obawiającego się
rozstania z żoną, mimo że lawiną nadciąga ich 35. rocznica ślubu. Co jednak
najważniejsze, to sposób działania Willa, który przypomina pracę chirurga
konsekwentnie, powoli wykonującego następujące po sobie czynności, urastające w jego oczach do niebagatelnych rozmiarów; samo
zawieszenie świeczek na choince staje się dla niego niemal sprawą życia i
śmierci. Zachowanie Willa wydaje się nieco dziecinne, momentami denerwujące lub
komiczne, a kiedy do głosu dochodzi narracja pozostałych członków rodziny, zaczyna robić się coraz ciekawiej, zważywszy, iż nowi bohaterowie odkrywają przed
czytelnikami to, jak postrzegają jedną z najbliższych im
osób.
W książce Whartona nie sposób nie zauważyć doskonałego kreślenia charakterów
nie tylko Willa, ale też pozostałych bohaterów. Pisarz sunie po papierze słowami nie gorzej niż dobry malarz
farbą po ścianie, wprowadzając czytelnika w miłą zimową atmosferę, powiewającą
zapachem świątecznych pierników, czy też widokiem śniegu padającego za oknem
młyna, w którym rodzina Willa spędza święta.
Chyba za szybko sięgnęłam po tę
książkę; zbita bombka na okładce powinna być sygnałem ostrzegawczym, że na
choinkowe ozdoby jeszcze nie czas, i zapewne o wiele przyjemniej czytałoby się tę
powieść w grudniu, ale ta mała niedogodność nie stanowiła aż tak wielkiego
problemu, by trzeba było odłożyć książkę i poczekać na nią do świąt.
Może warto przytoczyć
przekonywujące słowa „London Evening Standard”:
„Sądzę, że Wharton jest jedynym
współczesnym pisarzem, który trafia wprost do czytelniczych serc i przyspiesza
ich bicie, szczególnie w tej subtelnej, misternie skonstruowanej powieści”.
Nawet bym się zgodziła, to znaczy
chciałabym się zgodzić, ale w moim wypadku serce raczej nieco zwolniło dzięki
wciągającej atmosferze, choć nie zaprzeczę, iż paru czytelnikom istotnie serce
mogłoby przyspieszyć ze zdenerwowania, gdyby mieli dość monotonnego nawijania,
że się tak wyrażę, Willa. I nie jestem pewna, czy Wharton jest jedynym
współczesnym pisarzem trafiającym wprost do serc czytelników, ponieważ nie znam
wszystkich twórców świata i wszystkich ich dzieł, ale niewątpliwie jego powieść
jest dowodem niebywałego kunsztu pisarskiego.
Nieco zdziwiły mnie co niektóre dialogi,
szczególnie z udziałem Lor, w których przeważają niezliczone zachwyty i
uprzejmości, jak gdyby bohaterka używała słów na pokaz, choć być może owa sztuczność,
którą tu wyczuwam, jest osobliwym stylem bycia postaci lub może za jej
pomocą Lor maskuje swój sekret, a w tym wypadku autor, co niewykluczone, wprowadził ją celowo.
W każdym razie radzę poczekać z
lekturą do przedwigilijnego czasu, zważywszy, że opowieści z śniegiem w tle są
jak najbardziej wskazane właśnie zimową porą (o czym zresztą świadczy Kelvin sam w domu emitowany w telewizji
rokrocznie w okresie świątecznym, bo przecież wtedy ogląda się go
najprzyjemniej, choć ten powtarzający się rytuał już od dawna obija się o
nudę).
origamiiptaki.blogspot.com zapraszam
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Dzięki za zaproszenie.
Usuń