wtorek, 10 września 2013

"Myszołów nie ma sobie nic do zarzucenia"

UWAGA! Tekst pisany w godzinach,gdy umysł nie pracuje na pełnych obrotach (jak każdy zresztą), może zawierać błędy logiczne i inne.   

Wisława Szymborska, Wiersze wybrane, Wydawnictwo a5, Kraków 2004.

Myszołów nie ma sobie nic do zarzucenia – wlecze się za mną to zdanie od kilku dni, jeśli powiem, że spać nie daje, będzie to jawna przesada, ale jakoś tak bezceremonialnie nie pozwala sobie na wyjście z mojej pamięci. A od kilku dni dlatego, że przeczytałam ten być może nie wszystkim znany wers w książce do języka polskiego dla klasy pierwszej gimnazjum; nazwy i autora nie przytoczę, bo wpierw musiałabym poprosić pewną młodą osóbkę o pożyczenie na chwil kilka książki, a jako że młoda osóbka tymczasowo wybyła, więc nie poproszę. Ale pomyślmy lepiej o myszołowie, a właściwie o całym pierwszym wersie, pochodzącym z wiersza Wisławy Szymborskiej Pochwała złego o sobie mniemania.

Bo to jest niezmiernie ciekawe, że można przeczytać ten lakoniczny fragmencik na wiele różnych sposobów. Po pierwsze stawiając na pierwszym miejscu zwierzątko, czyli ptaka, który istotnie swoją dumnie uniesioną głową zdaje się głosić, iż w rzeczy samej nic do zarzucenia sobie nie ma, (a niech to, znowu latają mi literki, bo obok myszki komputerowej jeszcze ten nachalny panel dotykowy, tak to się nazywa, o ile się nie mylę, włączył się i wyłączyć nie da rady) tyle że myszy łowi, a to już natura myszołowów, które prawdopodobnie dla tępienia myszy na świat przyszły, a właściwie przyleciały. W każdym razie jeśli postać myszołowa wysuniemy na plan pierwszy, wówczas przeczytamy zdanie tak:
MYSZOŁÓW nie ma sobie nic do zarzucenia.
Jeśli natomiast postawimy nacisk na fakt, że dostojny ptak istotnie nie ma sobie nic do zarzucenia, trzeba by napisać ów ciekawy fragmencik w ten sposób:
Myszołów nie ma sobie NIC do zarzucenia.
Jeżeli w końcu chcemy uwypuklić rozważania myszołowa, tj. jego własny do siebie stosunek, napiszemy:
Myszołów nie ma SOBIE nic do zarzucenia.

Tak więc sposób odczytywania wiersza mamy za sobą, to znaczy ja mam za sobą, bo każdy aktor pewnie czytałby tą linijkę po sto razy i jeszcze nie byłoby mu dość, ale mnie starczy, dzięki Bogu aktorką nie jestem. Analiza wiersza się nie odbędzie, ale jeśli kogoś to interesuje, polecam odpowiednią stronę internetową tudzież odpowiednie materiały książkowe, którymi niestety w tej chwili nie dysponuję. Jedno jest pewne – wszystko wyjaśnia tytuł i tego trzymać się trzeba (a to kto napisał? A mniejsza z tym).

(Tak mówiąc w nawiasie, to kompletnie dzisiaj nie wiem, co ja tu dzisiaj wypisuję.)
No i tak sobie układam po cichu, jak też ten wers powinno się najlepiej przeczytać, aż przyszły mi do głowy inne wiersze znanej noblistki, najpierw ten z ósmej klasy szkoły podstawowej, zawarty w książce Kazimierza Krajewskiego Język polski 8. Echo z dna serca. Warszawa 1992.: Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej, który swego czasu obrany został za temat przewodni naszej lekcji języka polskiego, i po chyba raz pierwszy rzeczywiście zainteresowała mnie jakaś poetka (pominąwszy Kochanowskiego, choć może Kochanowski był później), a której zdjęcie widniało na poprzedniej stronie, i przyglądając mu się, zaczęłam się zastanawiać nie tak bardzo nad Szymborską, ale nad Ludwiką Wawrzyńską (do dziś pojęcia nie mam, kim była owa niewiasta, wiem tylko, że zginęła, ratując płonące dzieci, o czym dowiedziałam się dzięki przypisowi umieszczonemu obok wiersza), bo w tym momencie wiersz zajął pierwsze miejsce, a spalona pani nauczycielka żadnego właściwie, jako że nieżyjąca, może tylko to jedno należne jej miejsce w wersach czytanych tamtego dnia. Niemniej na początku była Minuta ciszy…, potem wersy wyszarpywane głosem Mannam: Nic dwa razy, następnie Portret kobiecy, przy okazji oglądania serialu Zaginiona; Portret kobiecy dedykowany matce przez syna - pracownika radia, radia nieinteresującego zabieganej matki człowieka prowadzącego audycję radiową, Portret… słyszany w eterze, którego to Portretu... szukałam bardzo długo i w końcu wpadłam na trop, o którym wiedzieli już pewnie wszyscy co
                                             […] lubią poezję
                                             Niektórzy –
                                             Czyli nie wszyscy.
                                             Nawet nie większość wszystkich ale mniejszość.
                                             Nie licząc szkół, gdzie się musi
                                              i samych poetów,
                                              będzie tych osób chyba dwie na tysiąc.
                                                                             
                                                                                      (s. 289, Niektórzy lubią poezję)

Czyli wiedzieli o tym, że to wiersz kobiety "poznanej" przeze mnie w klasie ósmej, na lekcji języka polskiego, siedząc w ławce pierwszej, w rzędzie środkowym i słuchając pytania polonistki: czy odważylibyście się skoczyć w ogień, jako temat pracy; jasne, dlaczego nie, tylko najpierw trzeba by ten ogień zobaczyć, a potem powiedzieć: jasne.
Następnie był Pokój samobójcy i Kot w pustym mieszkaniu, i pytanie: Dokąd biegnie ta napisana sarna przez napisany las? Może do tego myszołowu? Myszołowa? Jak to się pisze, nie jestem pewna i nie chce mi się sprawdzać. Więc dokąd biegnie? Może do tego myszołowa właśnie, o którym przeczytałam kilka dni temu.

Podobno ludzie, którzy nie lubią kotów, w poprzednim wcieleniu byli myszami, jak przeczytałam kiedyś gdzieś, jeśli ktoś wierzy w reinkarnację, toteż ludzie nielubiący myszołowów w poprzednim wcieleniu musieli być również myszami.


A na obwolucie okładki Wiersze wybrane poetka paląca namiętnie papierosa nad filiżanką ciemnej kawy. O ile to kawa. 


Wydanie zawiera najważniejsze wiersze poetki.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz