sobota, 28 września 2013

Na ostatniej stronie "Dziennika" Gombrowicza

Witold Gombrowicz, "Dziennik 1953-1956", Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988.


Nadęty jak balon, który lada moment pęknie, jeśli nie upuści z siebie powietrza; jeśli nie zaprzestanie postrzegania siebie samego jako istoty najmądrzejszej, tylko czy na pewno? Czy to moje pierwsze niepochlebne wrażenie mnie nie zmyliło, bo gdzieś tam w balonowym powietrzu tkwi jakaś niepewność jednak, coś ukrytego, odsłania się momentami Gombrowicz bardzo mocno, a owo coś wydające się egocentryzmem może stanowić tylko nasiąkniętą krytyką otoczkę elementu niewidocznego; zamaskowanie czegoś. Zdaje się pełnić pisarz funkcję arbitra, nauczyciela piętnującego obecną mu Polskę, wytaczającego nowe szlaki w banalnej kulturze, propagującego wyzbycie się zachwytów dla Mickiewicza, rezygnację z wzorowania się na autorze Pana Tadeusza,  znalezienie własnej, dającej siłę odrębności wobec Europy.
Sam artysta przyznaje, że jego „ja” tętni w centrum jego istnienia i ten widok rozpościera się przed czytelnikiem z całą mocą, wybielając sprawy drugoplanowe, choć nie mniej ważne. Słowami kpiącymi, nieco obraźliwymi dla tego i owego wplata pisarz relacje z dni codziennych, ze spotkań mniej i bardziej udanych, opowiada o towarzystwie salonowym, o tym, jak wzbudza zainteresowanie swoimi poglądami, podając się za hrabiego, pisze o tym, jak nazwano go wyrodkiem, wspomina o żółtych butach, o kobietach, których piękno, będące ich powołaniem, mija wraz z zawarciem związku małżeńskiego, o krytykach recenzujących jego twory niezrozumiale, a z ich opinii nic nie wynika, o poetach wreszcie:

[…] Dlaczego tak znęcam się nad poetami? Wam i sobie zdradzę rację mojego dobrodusznego okrucieństwa: wiadomo mi, że poeta wszystko zniesie i niczym nie poczuje się dotknięty pod jednym warunkiem – aby przyznano że jest poetą. I tutaj mogę dać im pewne zadośćuczynienie i sto razy powiem – że są poetami, tak, wybitnymi poetami, a nawet, jak chce antologia, najwybitniejszymi poetami (nie mam nic przeciwko temu)  (s. 88).

Zna otoczenie intelektualistę Gombrowicza, niewątpliwie intelektualistę wysokiej marki, acz kontrowersyjnego, dlatego lepiej nie dopuszczać go do wyższych stanowisk, bo on jakby gardzi uprzejmością, jest przeciwny owijaniu spraw w bawełnę i poprzestawaniu na miłych, niedocierających do sedna wypowiedziach, tam bowiem, w tamtym świecie ogół Polaków gra w teatrze wyuczone role – czyli swój pobyt w formie.
Ale nie tylko krytycyzm wyłania się z Dziennika, […] można bowiem tak pisać jak Rabelais, Poe, Heine, Racine lub Gogol – albo wcale (s. 93). No i do kogo tu przyrównać autora tych słów, do Poego, Gogola…? Ale nasz wymagający autor ceni także Miłosza i wychwala Sienkiewicza, jak żadnego innego pisarza, choć umiejętnie rozprawia się z innymi  reprezentantami pozytywizmu czy romantyzmu:

Jak Piłsudski był przygnieciony a nawet przerażony Piłsudskim, jak Wyspiański nie mógł się ruszyć pod ciężarem Wyspiańskiego, jak Norwid jęczał, dźwigając na barkach Norwida, tak Przybyszewski z lękiem i świętą zgrozą spoglądał na Przybyszewskiego. We wszystkim co pisze słyszy się: – Ja jestem Przybyszewski! Jestem demonem! Jestem objawiciel! (s. 245)

Ale czy to nie przypadkiem Gombrowicz jest przygnieciony Gombrowiczem, bo jego samego najwięcej w jego dziełach, bo dominuje jego nieodłączne wyzwolenie z formy.       
Choć wydaje mi się, że wyczuwalna tu wyższość nie jest czymś wrodzonym, i to raczej może nie poczucie wyższości, ale replika na otaczające go, może nieszczęśliwe życie, a chcąc wyjść z twarzą z tej rutyny, nabrał Gombrowicz rysów pyszałka niewiele robiącego sobie z opinii otoczenia.
Ten kto się boi ludzkiej wzgardy i osamotnienia wśród ludzi, niech milczy (s. 92)  – odpowiada Gombrowicz, gdy Miłosz lęka się zbytniego oddalenia się od Historii.
I ten, u którego właśnie słowa stanowią najwyższą siłę, sam obija się o niezrozumienie, podobnie jak geniusz innych wielkich pisarzy, podczas gdy tłum chce prosto i jasno, z pominięciem słów nieużywanych w życiu codziennym.
Jeśli Gombrowicz bierze na ostrze noża jakiekolwiek dzieło, to jest w stanie zmiażdżyć je niczym robaka, ale przedtem pochodzi obok niego, poobserwuje, chociaż… zważywszy, że Gombrowicz był uczulony na cierpienie zwierząt, może powinnam zahaczyć o coś innego niż robak. 

Już o tym wspomniałam, zdaje się, ale napiszę po raz drugi. Dziennik 1953-1956 plasuje się dla mnie na pierwszym miejscu, jeśli mowa o dziełach Gombrowicza, przed Ferdydurke, Pornografią, Trans-Atlantykiem i Opętanymi, z tego względu że zawiera bardzo ważne treści, sięgające w głąb człowieka, z tego też względu że autor zaprasza czytelnika na przesiąknięty humorem spektakl o własnym życiu, łącząc tematy codzienności z problemami wyższej materii.

I jeszcze jeden ważny cytat:

Kiedyś będzie wiadomo, dlaczego w naszym stuleciu tylu wielkich artystów napisało tyle nieczytelnych dzieł. I jakim cudem te książki nieczytelne i nie czytane zaważyły jednak na stuleciu i są sławne (s. 153).

4 komentarze:

  1. Aktualnie czytam.
    Jestem mniej więcej w połowie i pozostaję pod wielkim wrażeniem. U mnie również "Dziennik" plasuje się na pierwszym miejscu z przeczytanych dotychczas Gombrowiczowskich utworów.
    Ja Gombrowicza wręcz wyznaję i przyjmuję go z całym tym wywindowanym nad chmury poczuciem własnej wartości, nadrzędności, która pozwala mu piętnować wszystko i wszystkich. A Polaków szczególnie.
    Wydaje mi się, że Gombrowicz dzielnie dźwiga na swoich barkach Gombrowicza i jeszcze nie załamał się pod ciężarem własnego ego. Zupełnie zgadzam się z tym, że jego postawa to odpowiedź na otaczający go świat, jednak uważam, że Gomb pewnie miał predyspozycje do takiego zachowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Predyspozycje do tego miał na pewno. Ale ja absolutnie Gombrowicza "nie wyznaję", choć nie przeczę, to niezwykle ciekawa postać i zgadzam się z kilkoma jego tezami, zawartymi w dzienniku, a może jeszcze kilka przybędzie, kiedy zapoznam się z pozostałymi częściami "Dziennika".

      Usuń

    2. Mnie jakoś nie ciągnie do czytania Gombrowicza :)))

      Usuń
    3. Wcale mnie to nie dziwi, nie każdy lubi tego typu teksty.

      Usuń