wtorek, 17 września 2013

Na 64. stronie "Dziennika" Witolda Gombrowicza

Czytam Dziennik 1953-1956 Witolda Gombrowicza i obawiam się, że zanim dojadę do końca, zanim przebrnę przez te wszystkie ważne dla pisarza, ważkie dla literaturoznawców i czytelników myśli, a jestem na stronie 64., inicjującej piątkowe zapiski, nie zostanie mi nic z niebagatelnego dzieła, zapomnę o wszystkim, co przeczytałam, choć nie mogę zaprzeczyć, że to rzecz niezmiernie interesująca, ale może już dziś nie tak ciekawa jak nowe odkrycie autorstwa Gombrowicza, czyli Kronos, o którym bardzo zajmujący artykuł autorstwa Małgorzaty Niemczyńskiej: Gombrowicz. Tajny przez poufny, znalazł się w ostatnim numerze „Książek. Magazynu do Czytania” (nr 2, 2013). Kronos, czyli książkowy hit roku. A wracając do rozważań pisarza z lat 1953-1956, jak na razie ważną stała się dla mnie jedna myśl, jeden rozdział jednego dnia spośród następujących po sobie siedmiu dni tygodnia – ponieważ Gombrowicz opatruje kolejne fragmenty ujętego w całość Dziennika za pomocą nazw dni właśnie,  pomijając daty – poświęcony Polakom, którzy tak namiętnie chlubią się tym, że „posiadali” Mickiewicza, Szopena „posiadali” czy inną wielką osobowość, a sami dla siebie jakby nic nie znaczyli, nie znaczą, nie umieją ruszyć nowym szlakiem, pomijają swoją wartość, umiejąc wspierać się co najwyżej na wymienianiu minionych potęg polskiego narodu, i nie wiem, czy to źle, czy dobrze, i roztrząsać tego nie mam zamiaru, choć fakt pozostaje faktem, nie można zaprzeczyć twierdzeniom pisarza, a na pewno nie można byłoby zaprzeczyć, opierając się na przeszłości. Ale u Gombrowicza ów problem istnieje wciąż, owo postrzeganie wartości człowieka, wartości Polaka przede wszystkim, wiążąc się z „upupieniem”, z wsadzeniem ciała we właściwą formę, ulepieniem człowieka na odpowiednią modłę. I to się po trosze, jak wskazują badacze, zauważa pewnie we wszystkich dziełach, których nie cenię tak, jak być może powinnam, na pewno nie przeczytałabym po raz drugi Trans-Atlantyku, na pewno nie Ferdydurke, może Pornografię, choć raczej też nie, może Opętanych..., nie, Opętanych z pewnością nie, zakończenie wydało mi się wprost bezsensowne, wypadło z rytmu poprzednich treści, odebrało jakby sens tej poniekąd uważanej za powieść dla kucharek książce, do której nie przyznawał się pisarz przez wiele lat. Oto ręcznik, zawierający nieziemskie moce, nagle staje się zwyczajnym przedmiotem poruszanym dzięki jakiemuś naturalnemu, choć nie pamiętam nawet czy wyjaśnionemu zjawisku.
Tak więc siedzę z nosem w książce na stronie 64. i jestem niemal pewna, że za kilka dni nic z owych stron poza kilkoma ważnymi (dla mnie) sprawami pamiętać nie będę, więc może poza tą, że Gombrowicz czytał prasę literacką i nieźle go podminował np. artykuł Stanisława Mackiewicza, wskazujący, iż Zniewolony umysł to tekst historyczno-ekonomiczno-filozoficzny, którego autorowi brak „podstaw wiedzy i nauki”; nie mniej zdenerwowania ujawnia Gombrowicz, czytając recenzję na temat własnego dzieła, z której nic konkretnego nie wynika; a o jego Trans-Atlantyku piszą tylko tyle, że niecenzuralne słowo zostało w nim użyte.

Tyle na temat Dziennika, który leżał na mojej półce od pół roku, o ile nie dłużej.
Cdn. Jeśli nastąpi. Nie wiem, z czego to wynika, ale jakikolwiek dziennik czy pamiętnik, czy zbiór listów wezmę do ręki, w połowie mam dość czytania. Mam nadzieję, że tak nie będzie i tym razem.     

4 komentarze:

  1. Trzymam kciuki za powodzenie dalszej lektury. Jestem ciekawa Twoich przemyśleń z kolejnych stron "Dziennika". Być może nie będziesz wiele pamiętać (szczegółów itp.), ale na pewno wiele zostanie w Tobie ;)
    Tak to już bywa z książkami ;)

    OdpowiedzUsuń

  2. Jeśli masz czas na pewno dobrniesz do końca książki, również trzymam kciuki za szybką lekturę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dwóch kibiców to już coś.
    Muszę przyznać, że "Dziennik" staje się coraz ciekawszy i pomału dochodzę do wniosku, że to najlepsze dzieło Gombrowicza, z tych, które przeczytałam.

    OdpowiedzUsuń