piątek, 2 sierpnia 2013

Krzysztof Pieczyński, "Dom Wergiliusza", Replika, Poznań 2013.

Jak odbierać Dom Wergiliusza?
 Początkowe fragmenty pozwalają sądzić, że melancholijna atmosfera, która je charakteryzuje, towarzyszyć będzie czytelnikowi już do końca książki; że będzie mógł się w niej zagłębić i leniuchować przy niej niczym znużony upałem kot. A tymczasem nic bardziej mylnego, ponieważ kiedy już owa pewność w nas narasta, nagle ni stąd, ni zowąd nostalgiczny klimat krakowskiej kawiarni, która do pewnego momentu pojawia się w opowieści narratora,  burzą sceny metafizyczne, swego rodzaju mistyczne doznania, jakim ulega... nie wiadomo, czy sam bohater, czy rodzą się one w jego wyobraźni, czy też na scenę wdrapały się sny. Za jednym zamachem, poprzedzonym odpowiednio długim odstępem, zieleń miesza się z zupełnie do niej nieprzystającym kolorem pomarańczy. Realizm i mistyka grają ze sobą w dwa ognie, aby w końcu wygrało coś pośredniego, miłość zesłana przez Boga, bo też w ten sposób przedstawia ją autor, jako objawienie dane dwojgu szukającym się duszom, tak to przynajmniej wygląda w rozdziale pierwszym, ponieważ rozdział drugi to już nieco inna beczka miodu, choć nie pozbawiona, podobnie jak pozostałe dwa rozdziały, dużej dawki dialogów i narracji pisanych czasami językiem pod pewnym względem wyjętym z Psalmów. Już na początku książki można dojść do wniosku, że dialogi są tak wysubtelnione, jak gdyby wypowiadający się bohaterowie uczęszczali na kurs układania słów na modłę filozoficznych pieśni. Jednak w momencie, gdy ten nie najlepszy styl zaczyna narastać, nasuwa się wyjaśnienie, że to być może wcale nie nieudolność autora, lecz działanie zamierzone, że ów często nie najwyższych lotów styl jest celowy. Z jednej strony więc biblijne pieśni, z drugiej styl potoczny.
Monologi bohaterek, ale też rozważania samego Józefa stanowią w dużej mierze wypowiedzi posiadające jeden cel, mają naprowadzić bohatera, tj. pierwszoosobowego narratora, na prawidłowy szlak, kierujący ku Bogu. Józef, chcąc wyzwolić się z samotności, z gnębiącej go pustki, wkracza na drogę wiodącą do źródła, drogę trudną i wymagającą pełnego zaangażowania umysłu oraz ducha. Czy nie mamy tu przypadkiem do czynienia z motywem katabazy? Józef wchodzi w samego siebie, prowadzony przez towarzyszki płci żeńskiej, podobnie jak Dante prowadzony przez Wergiliusza wchodzi do Piekła i Czyśćca. Sam tytuł książki i motyw domu Wergiliusza zamieszkiwanego przez Józefa podpowiada, że może właśnie do Boskiej Komedii nawiązuje autor. I gdyby nie brak odpowiednich sytuacji „ziejących piekielnych ogniem”, sytuacji przerażających, to piekłem nazwałabym obecne życie Józefa, ale jeślibym tak to określiła, byłoby to jawne nadwerężenie faktów, ponieważ zbyt małe to ziemskie piekło, zbyt wątłe, od czasu do czasu przeszywane wstawkami metafizycznymi; ale niewykluczone, że odmiennie postrzegliby je inni czytelnicy, gdyż przedstawione sytuacje mogą zostać odebrane przede wszystkim jako alegoria świata grzesznego, od którego ucieka Józef. Obok realizmu i wydarzeń pozaziemskich powieść przesiąkają rozważania na temat Boga, duszy, celu w życiu człowieka; i te elementy stanowią główny punkt "wędrówki". Występujące w powieści kolejne bohaterki, niejako kandydatki do tytułu ukochanej Józefa, stają się jego (jak już wspomniałam) pomocnicami w drodze, po której stąpa, o wiele lepiej zorientowanymi w sprawach duchowych niż on sam. Aspekty doczesne i pozaziemskie, duchowe i realne mieszają się ze sobą do tego stopnia, że momentami należy nie lada nagimnastykować umysł, by dociec, o co tutaj chodzi. A gównie chodzi o to, że wypatrując Boga, Józef pragnie miłości prawdziwej i, co dziwne, w momencie kiedy już ją znajduje, zaczyna szukać na nowo, ponieważ mimo iż owa pierwsza prawdziwa w istocie miała się nią okazać, skończyła się, gdy Józef przestał na nią czekać. I znów stanął w poczekalni za kolejną, albo raczej kolejne, gdyż bohaterek idealizowanych przez Józefa jest kilka, a każda może okazać się tą jedyną na jawie lub we śnie, a w końcu nie wiadomo, która z kobiet opisywanych przez autora jest rzeczywistością, a która imaginacją. Sceny rodzą się i wypychają poprzednie tak, że gdyby narysować obraz powieści, wyglądałby on jak mapa świata, z nadmiarem różnorodnych przemieszanych barw, często niemożliwych do scharakteryzowania.
Co zastanowiło mnie najbardziej, to to, że bohater, wznosząc zachwyty nad Marią, której z taką niecierpliwością oczekuje, ani razu nie wspomina o ślubie, a zdaje się oczywistym, że skoro „miesza” do swej historii Boga, co więcej staje się w pewien sposób Jego „apostołem”, to wydaje się niemożliwym, żeby nie powiązał związku z kobietą z ceremonią zaślubin. Z jednej strony głęboka wiara, z drugiej nieznajomość, a może raczej omijanie zasad, jakimi kierują się  wyznawcy większości religii.
Gdyby opisana historia była prawdziwa i gdyby wyłączyć z niej niektóre fragmenty, można by nazwać powieść Krzysztofa Pieczyńskiego świadectwem człowieka na istnienie Boga, na Jego odnalezienie. Ale ponieważ prawdopodobnie tak nie jest, Dom Wergiliusza zdaje się być ucieczką od świata współczesnego w rejony dostępne dla głębokich wyznawców Boga lub też bardzo długą modlitwa, zakończoną wysłuchaniem prośby przez Najwyższego.
Dom Wergiliusza to lektura wymagająca dużej cierpliwości.

Rozmowę z Krzysztofem Pieczyńskim na temat jego dziewiątej książki możecie znaleźć tutaj.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Jorge Bucay "Droga do samozależności", Replika, Poznań 2013.

 Droga do samozależności to istotnie swego rodzaju psychologiczny drogowskaz (jak sugeruje „nadtytuł”), choć czytając ją, ma się wrażenie, że więcej w niej tonu filozoficznego niż psychologicznych porad. Bucay, wskazując drogę do samozależności, dzieli się swoimi przemyśleniami i doświadczeniami z czytelnikiem. Odbiega od konwencji swej poprzedniej książki Pozwól, że ci opowiem... i w pewnym sensie przybiera ton dydaktyczny, a tym sposobem chce uświadomić odbiorcy fakt niezaprzeczalny, mianowicie ten, iż droga każdego człowieka zależy wyłącznie od niego samego, jednak nie można jej zacząć bez przygotowania, czyli bez tego, co już się w naszym życiu wydarzyło, bez walizki doświadczeń, jaka w pewnym momencie staje się osobliwą własnością każdego człowieka. I albo człowiek uświadomi sobie, czym jest w rzeczywistości wolność i zacznie odmieniać swoje życie, zgodnie ze wskazówkami autora, albo niczego nie zmieni w swoim postępowaniu, a zarazem w sobie samym. Książka udowadnia, że niezależność to mrzonka; a samozależność dostępna jest wtedy, gdy człowiek zauważy, że dorósł, jest wolny, i w tym momencie ponosi odpowiedzialność za własne czyny, ale pomimo tego wciąż zależy od innych.
Bucay nie pomija również takich haseł jak asertywność, emocje czy też autonomia. Dodam, że w autonomii chodzi głównie o znalezienie swoich własnych zasad, ale bez narzucania ich otoczeniu.
Omawiając „elementy” życia człowieka autor, podobnie jak w poprzedniej książce Pozwól, że ci opowiem…, często posługuje się anegdotami, mającymi zapewnić lepsze wyjaśnienie danych zagadnień. Jedną z nich, którą uznałam za najciekawszą, pozwolę sobie przytoczyć:

  „Legenda głosi, że był sobie ojciec, który miał nieco tępego syna. Zawołał do niego:
   ̶  Przyjdź proszę do mnie! Przejdź się do sklepu i sprawdź, czy mnie tam nie ma.
   ̶  Dobrze, ojcze – odparł chłopak.
   Ojciec zwrócił się do znajomego i rzekł:
   ̶  Czy Ty to widzisz? Jest tak głupi, że nawet nie wie, że jeśli jestem w jednym miejscu, to nie mogę być jednocześnie w drugim.
   Po drodze chłopak spotkał kolegę, który go zapytał:
    ̶  Dokąd idziesz?
    ̶  Idę tam, na róg ulicy. Ojciec mnie posłał, żebym sprawdził, czy go tam nie ma. Jest taki głupkowaty! Jak mogło mu przyjść do głowy wysłać mnie, żebym upewnił się, że nie ma go tam.
   Kolega powiedział:
    ̶   Jasne, mógł przecież rozmawiać przez telefon” (s. 110).

(Nie bardzo wiem, o co chodzi z tym telefonem, ale trudno).

Osoby, które wolą konkrety, zamiast układania zdań ziarnko po ziarnku, zanim dotrze się do sedna, książka może znużyć. Ale niewątpliwie przyda się tym czytelnikom, którzy mają zamiar odejść od ustalonego, codziennego schematu i nieco poprzestawiać swoje dotychczasowe życie.    

Droga do samozależności to pierwsza z czterech książek z cyklu Drogowskazy. Pozostałe trzy: Droga ku spotkaniu, Droga przez łzy oraz Droga do szczęścia ukażą się niebawem, nakładem wydawnictwa Replika. 

niedziela, 28 lipca 2013

Rozważania poniekąd nie-dzielne (2)

Przegląd prasy ("Super TV", nr 30, 2013)

Otóż dziś przegląd prasy, a mianowicie przegląd  "Super TV", które to czasopismo leży właśnie przede mną. Pomijając stronę pierwszą, drugą i trzecią, gdzie same zapowiedzi tego, co znajduje się w środku (pomijając też to, co najważniejsze, a więc program TV), czyli czyste marnotrawienie kartek, można powiedzieć, skoro w środku prawie identyczne informacje jak na trzech początkowych stronach, tyle że w zwiększonym zakresie słownym (choć niewątpliwie owe reklamy decydują w pewnym stopniu o kupnie czasopisma przez potencjalnego klienta), przejdę do strony czwartej.
A więc Monika Richardson pisze piątą książkę, kulinarną. Zaznaczam, że poprzednie kulinarne nie były, (prawdę mówiąc, nie mam pojęcia jakie były, gdyż nie miałam do tej pory pojęcia, że Monika Richardson pisze książki). No, i się obawiam. Obawiam się, ponieważ na innej stronie czasopisma, o którym mowa, zamieszczono przepisy kulinarne, a pod nimi informację, iż przesyłane przepisy, opublikowane na łamach gazety, muszą być autorstwa osoby je przesyłającej. Tak więc obawiam się, że jeśli w książce znajdą się przepisy już publikowane, autorka może zostać posądzona o plagiat, czego bynajmniej Monice Richardson nie życzę (i mam nadzieję, że wkrótce dotrę do jej czterech poprzednich książek). No, bo weźmy chociażby przepis na pyzy; setki książek kulinarnych podaje przepis na pyzy, i jeśli pojawi się kolejny, przedstawiony analogicznie do któregoś z już opublikowanych, to nie będzie ciekawie. Obstawiam, że pisząc książki kulinarne, najszybciej można otrzeć się o plagiat, najczęściej całkiem niechcący.
Dobra, teraz bez żartów.
Więc dalej: Edyta Jungowska wraca na plan filmowy, tym razem zagra kobietę, której problem zmagania się z otyłością obcy nie jest. Nie inaczej, można powiedzieć, rzecz ma się z Otylią Jędrzejczak, która również wraca… nie, nie wraca, tylko zaczyna pracę w Pierwszej miłości, nie w swojej osobistej pierwszej miłości, ale gwoli wyjaśnienia w serialu o tymże tytule. No cóż, możliwości ludzkie są nieograniczone. Aktorki zostają pisarkami, pisarki piosenkarkami, sportowcy aktorami itd., do znudzenia.
Na stronach 6-7 "Super TV"  nadmiar literek K: kolarstwo, kabaret Koń Polski, Kot Filomen i Bonifacy oraz kredyt.
Strona 8. i 9. zainteresowała mnie głównie ze względu na informację o premierze filmu, którego niestety nie obejrzę, gdyż moje kanały nie sięgają tak daleko jak Canal+, a mowa o filmie Baczyński. Niemniej, gdyby kanały kogoś z czytających tenże tekst sięgały dalej niż moje, to podaję, że zapowiadana emisja filmu odbędzie się o godz. 20 w czwartek.
Strony 10-11 pominę, jako że Rodzinki.pl, Pierwszej miłości, czy też Klanu nigdy nie zaznaczam na czerwono, jako warte obejrzenia. (Chociaż skoro Otylia Jędrzejczak?). Gdyby to było M jak miłość, to jak najbardziej, ale niestety serial zrobił sobie przerwę.
Na stronie 12. nie ciekawiej niż na poprzedniej, jeśli pominąć serial 1920. Wojna i miłość, który stawiam w równym rzędzie z serialem Nasze matki, nasi ojcowie.  Bardzo dobre.
Na 13. dieta bieżącego roku: 1 kapsułka = 4 miseczki zupy kapuścianej. Brzmi zachęcająco.
Na stronach 14-15 przewodnik po hitach, i muszę przyznać, że istotnie jeden hit znalazłam. Wczoraj, co prawda, ale się zdarzył: Szyfry wojny w reżyserii Johna Woo. Polecam. Film porusza problem żołnierza, dla którego pogląd, że najważniejsze jest wykonanie rozkazu, przestaje być tak oczywisty w momencie, kiedy w grę wchodzi życie innych osób, będących po tej samej stronie barykady. Raz powzięta decyzja, wiążąca się z tym, że główny bohater wykonanie poleconego zadania stawia ponad ochroną drugiego człowieka, niszczy życie Joe Andersa, w którego rolę wcielił się Nicolas Cage. 
Co my tu jeszcze mamy poza programem telewizyjnym? Krzyżówki, przepisy kulinarne z zamieszczonymi obok zdjęciami proponowanych dań, wyglądających bardzo dobrze na papierze, ale nie gwarantuję, że równie dobrze smakujących. Trzeba by się przekonać na własnym żołądku.
Na stronie 50. zainteresował mnie jeden artykuł, choć może nie tyle zainteresował, ile zmusił do refleksji: Na grzyby z atlasem. Ja bym raczej zamieniła ten atlas na odstraszasz kleszczy, ale jak kto woli.
Strony 52. & 53. sobie odpuszczę, (Niezbędnik plażowiczki, Zaakceptuj siebie! oraz reklama probiotyku na żołądek), ale! oto nadchodzi wieki Dzień Pszczół (na początku sierpnia), z tego względu należy chronić pszczoły – tę informację podali, ale niestety jak chronić pszczoły, nie wiadomo.
Dalej horoskop, proponujący mi i pozostałej jednej dwunastej ludzkości zatrzymanie się na chwilę, bo „co nagle, to po diable”.
Kolejna strona (ale też odnosi się to do poprzedniej w pewnym sensie), na której najważniejszym hasłem zdaje się być Ślij SMS pod numer…, a niejaka pani Sybilla odsłoni przed tobą przyszłość. Muszę przyznać, że to brzmi nie mniej zachęcająco niż reklama zupy kapuścianej w kapsułkach.
I reklama ostatnia, tj. strona ostatnia, a na niej pani z wisiorkiem i w szpilkach, reklamująca czarną koszulę nocną, chociaż może to sukienka jakaś, dzisiaj to nigdy nie wiadomo. Zastanawiam się, czy pani w koszuli nocnej pójdzie w tych szpilkach do łóżka, na co dzień w nich chodzi, od rana do rana? To musi być strasznie ciężka robota.      

piątek, 26 lipca 2013

John Boyne, "Chłopiec w pasiastej piżamie", Replika, Poznań 2013.


  „Ambicją Marka Hermana – reżysera ekranizacji [Chłopca w pasiastej piżamie] – jest, by film znalazł się na liście obowiązkowych tytułów w ramach zajęć szkolnych” – czytam na okładce książki Johna Boyne i w pełni podzielam zamysły wspomnianego reżysera; więc gdyby któraś miła pani lub pan, odpowiedzialna/y za listę polskich lektur dla klasy piątej lub czwartej szkoły podstawowej, zajął się tą sprawą, byłby to duży krok naprzód.
Historia przyjaźni dwóch chłopców; z których jeden to Bruno, syn człowieka realizującego zamierzenia Hitlera, a drugi Szmul, syn Żyda, jeden z obiektów owych nieludzkich zamierzeń; obrazuje przepaść, jaką świat dorosłych stworzył w świecie dziecięcym. Przepaść nieistniejącą dla Bruna, ale być może zauważalną dla innych, akceptujących ją dzieci. Bruno, pielęgnowany i odgrodzony od wojennej rzeczywistości niczym sam książę, nie zna jej bestialstwa. Szmul, w przeciwieństwie do syna niemieckiego oficera, znalazł się w samym jej centrum, choć i on może nie do końca zdaje siebie sprawę z tego, co tak naprawdę się wokół niego dzieje. Drogi obydwu chłopców łączą się przy kolczastej siatce i można powiedzieć, że tam też kończy się dla nich wszystko.
Książka, skierowana przede wszystkim do młodego czytelnika, ale będąca doskonałą lekturą także dla starszych, jest poniekąd lekcją historii, z pominięciem dat i szczegółów, stawiającą na pierwszym miejscu takie pojęcia jak tolerancja, przyjaźń czy granice międzyludzkie. Tekst wprowadza do tajemniczego, aczkolwiek prawdziwego i okrutnego świata w sposób bardzo delikatny, widziany oczyma dziecka. Dorosły czytelnik bez trudu powiąże motyw kominów czy Furii z odpowiednimi elementami, podczas gdy dla młodego człowieka, jeżeli nigdy nie słyszał o drugiej wojnie światowej, a nawet choćby słyszał, powieść będzie zagadką, być może nieupominającą się o rozwiązanie, być może fikcją, jeśli nie pomoże mu w jej rozwikłaniu starsza wiekiem osoba. I tutaj właśnie, w owej tajemnicy tkwi moc książki Johna Boyne, będącej jakby wprowadzeniem do faktów niewiarygodnych, ale jednocześnie autentycznych i nieodwracalnych; stanowiącej doskonały materiał, pomagający dziecku w poznawaniu nie wyłącznie historycznej przeszłości, ale, co najważniejsze, w poznawaniu granicy między dobrem a złem.
Lekcji historii w wykonaniu Johna Boyne stawiam ocenę bardzo dobrą. 

poniedziałek, 22 lipca 2013

Uwaga do "Rozważań poniekąd niedzielnych"

Małe sprostowanie co do prozy Dariusza Papieża, ponieważ z mojego ostatniego zamieszczonego tu tekstu wynika, że postrzegam prozę autora bardzo negatywnie. Ale chodziło mi wyłącznie o treść książki, bo jeśli o stylu mowa na przykład, to nie uważam, że jest zły.

O ile wiem, tematyka drugiej książki autora nie ma nic wspólnego z tematyką pierwszej książki, i mam nadzieję, że kiedyś ją przeczytam.