Z badań przeprowadzonych
przez Bibliotekę Narodową, a zamieszczonych w jednej z lokalnych gazet, która
co jakiś czas trafia do moich rąk
[i], wynika,
że w ciągu minionego roku tylko 40% Polaków sięgnęło po książkę. Cóż, to już
jakaś, mniej więcej, dobra wiadomość. Na mniej zadowalającą
natknęłam się w wypowiedzi Mariusza Szczygła, zamieszczonej w tymże artykule, zgodnie
z którą, w roku 2012 najchętniej obleganymi książkami były
Marzenia i tajemnice Danuty
Wałęsy oraz
50 twarzy Greya Jamesa E
L. O ile, jeśli wziąć pod uwagę książkę pierwszą, wydaje się pocieszającym, że ludzie
sięgają po lektury na poziomie, że się tak wyrażę; o tyle wiadomości, że sięgają
po książki podobne do drugiej tu wymienionej, nie można uznać za dobrą. A to z
tego względu że, mówiąc wprost,
50 twarzy
Greya to powieść erotyczna.
Przypomniała mi
się rozmowa zasłyszana w którejś z bibliotek. Otóż, jedna z czytelniczek
obruszona tym, że już od dłuższego czasu jest druga na liście zamówień pewnej
książki i nic się nie zmienia, bo ona wciąż jest druga i wciąż czeka, a przy
okazji, mniej już wzburzona, dzięki cierpliwemu tłumaczeniu bibliotekarki powodu
zaistniałego stanu rzeczy, zrezygnowała z innej zamówionej książki, a
mianowicie z 50 twarzy… właśnie,
jako że tę książkę otrzymała w prezencie i pojęcia nie miała, że to tego typu
literatura.
Inna z kolei
pani, co przytacza Mariusz Szczygieł, w wymienionym wyżej artykule, przeczytała
trzy tomy 50 twarzy Greya w ciągu trzech
dni; coś niebywałego! No cóż, jest się
pewnie czym poszczycić. Skoro zmarnowała tyle czasu na książkę, powiedziałabym
dosadnie, bezwartościową. Ale taką literaturę mamy przecież dzisiaj jak najbardziej
na porządku dziennym. I tak się zastanawiam, gdzie właściwie jest granica między
literaturą a czystą pornografią, czyli książkami, na których okładkach powinien
widnieć czerwonymi literami wykaligrafowany napis: LEKTURA DLA OSÓB POWYŻEJ LAT 18. Jeśliby
spojrzeć na inne epoki literackie, które miały jakieś idee, chociażby w pozytywizmie
wiadomo – praca, w romantyzmie – bunt przeciw ustalonym zasadom, a na pierwszym
miejscu to, co duchowe, indywidualne; to czym jest nasza epoka? Co mamy dziś,
jakieś idee? Nawet nie bardzo wiadomo, jak tę dzisiejszą polską literaturą
nazwać, bo, co prawda, obecnie nazywa się ją najnowszą, lecz jak długo może być najnowszą?
A jako że w największej mierze jest ona nastawiona na dostarczanie
czytelnikowi rozrywki, ponieważ mało ciekawe wydaje się ludziom zagłębianie w
czymś, co wymaga myślenia, wolą treści proste, a tym samym też te banalne; z
tego względu podzieliłabym dzisiejszą literaturę na literaturę banalną oraz
na literaturą wyzwoloną, w negatywnym tego słowa znaczeniu, bo co ona daje człowiekowi?
W przeważającym stopniu żadnych wartości, nic głębokiego, płyniemy po płytkich
tekstach i to niektórym się bardzo podoba. Pomijam już literaturę erotyczną (czyli tę bardziej wyzwoloną),
którą nazwałabym, a właściwie już nazwałam wprost pornograficzną; literaturę,
która tworzona jest tylko dla zysku. Z tego względu w książce muszą znaleźć się
pikantne kawałki, a najlepiej jeśli jest ich nadmiar. To dziwne, że
ludzie zadowalają się byle czym. Przypomniałam sobie pytanie, jakie w pewnej reklamie
radiowej, dotyczącej produkcji filmowych, zadaje jeden facet drugiemu facetowi, chcąc się dowiedzieć,
jakie są jego wrażenia po obejrzeniu ostatniego filmu. Pytanie brzmiało: „Momenty
były?”. I te dwa wyrazy: "momenty były", tłumaczą wszystko; jeśli były, to facet też
sobie film obejrzy, jeśli nie, to wrzuci do śmietnika. I tych momentów jest tak
dużo w naszej cudownej literaturze, że w głowie się nie mieści. Już nie
wspominam o książkach, nazwijmy je „na poziomie”, gdzie owe momenty, mimo że często
ograniczające się do kilku słów, nie są rzadkością, wystarczy, jeśli wspomnę trzy
ostatnio zrecenzowane przeze mnie książki Listonosz
zawsze dzwoni dwa razy, Chimeryczny lokator, czy Beltenebros. Książki oceniłam pozytywnie, miały ciekawą fabułę,
dobry styl, choć idei nie zauważyłam, chyba że sama je sobie dopowiedziałam… no…
może nieco głębszy od dwóch pozostałych był Beltenebros.
Tylko nie o to chodzi, chodzi o to, że już tu, na podstawie tych trzech
tytułów, zauważa się jak bardzo dzisiejsza literatura różni się od tej, którą
tworzono dawniej. I tu właśnie, w tym miejscu, rodzi się pytanie, gdzie znajduje
się granica między prawdziwą literaturą, a pornografią, która, moim zdaniem,
powinna omijać księgarnie szerokim łukiem i znaleźć się w zupełnie innym
miejscu. Chęć zysku przesłania fakt, że tak naprawdę zapomina się, czym w
rzeczywistości jest literatura prawdziwa, a wartościowsza staje się tandeta.
Swego czasu przeczytałam, a właściwie przeczytałam
do połowy (dalej dałam sobie spokój, bo doszłam do wniosku, że to książka kompletnie
nie dla mnie; po takim czymś człowiek czuje się, jakby utaplał się w błocie)
pierwszą książkę Dariusza Papieża, oczywiście wiedziałam z opisu, że książka do przyzwoitych nie
należy, ale wypożyczyłam, by dowiedzieć się, co Dariusz Papież pisze o mieście,
które mniej więcej, acz wciąż niedostatecznie, znam. No, nie wiem, czy o interesującym
mnie mieście było 5% tekstu, czy mniej. W każdym razie pewna osoba, która również
czytała tę książkę, stwierdziła, że to jest niemożliwe, żeby ktokolwiek wydał
coś takiego. No i ja się zgadzam, to powinno być niemożliwe, ale niestety jest,
ponieważ dzisiaj w literaturze nie chodzi już o jakieś wartości, o przekazanie
czegoś ważnego, ale o pieniądze. Do tego nie jest potrzebny dobry pisarz, ale
znane nazwisko oraz treść „pozbawiona cenzury”. I tak wygląda nasza wielka kultura
literacka, nie każda oczywiście, są książki dobre, ważne, których nie można
pominąć, ale czasem mi się wydaje, że one są, ale może to już nie w tym kraju,
nie dzisiaj. Chociaż… taką wartościową książką jest np. Gnój Wojciecha Kuczoka, jeden przykład, który mi się nasunął, mam
nadzieję, że nie będzie to przykład osamotniony.
Jednak gdy przeglądam
półki z książkami polskich pisarzy, które nie wyglądają na stare, wystarczy,
że wezmę do ręki pierwszą z brzegu, często autorstwa pisarza niezwykle cenionego, to już na wstępie mam zestaw takich wulgaryzmów i opisów, że
zastanawiam się, czy jestem w bibliotece (lub księgarni), czy w zupełnie innym
miejscu. Jasne, można to wytłumaczyć tym, że tak dzisiaj mówią ludzie, tak
wygląda świat, dlatego tak jest opisywany, ale przecież nie wszędzie tak
wygląda, nie w takim natłoku.
Chyba dlatego tak długo nie uzupełniam swojej listy „Książek doskonałych”, bo mam nadzieję,
że wreszcie poszerzy się ona o jakiegoś dobrego młodego polskiego pisarza lub pisarkę,
której/ego wciąż szukam, zdaje się, że z marnym skutkiem.
[i] Kinga Zydorowicz,
Kolejka na Greya, „ABC”, Leszno 2013, nr.
26, s. 12-13.