Bohaterowie opowiadań Patricka Süskinda to w głównej mierze ekscentrycy.
Ich błahe z pozoru problemy urastają do diametralnych rozmiarów, a tym samym teksty
Süskinda przybliżają się niejako do
opowiadania Antoniego Czechowa Śmierć
urzędnika, w którym główny bohater traktuje zwyczajne kichnięcie niczym
największą zbrodnię. Opowiadania napisane prostym językiem niektórym mogą
wydawać się nużące, ponieważ ten, kto liczy na emocje i gwałtowne zwroty akcji,
może się zawieść. Teksty, emanujące w znacznej mierze spokojem, nie gwarantują wartkiej
akcji, ale być może ich zadanie polega na wyciągnięciu przez czytelnika pewnych
wniosków, na zachęceniu do zastanowienia się nad daną historią.
W opowiadaniu Obsesji głębi
problem główny stanowi niedocenienie artysty za życia, a postawienie mu
„piedestału” dopiero po śmierci. Jedna recenzja zyskała tutaj moc zniszczenia twórcy
dzieła. Może więc warto polecić opowiadanie recenzentom nieprzebierającym w
słowach.
W Walce opisany przez narratora
pojedynek, toczący się na szachowym stole, można by porównać do bitwy pod
Waterloo, i można powiedzieć, że dla obserwatorów rozrywającej się partyjki
jest ona nie mniej ważna niż ta właśnie wspomniana historyczna walka. Choć
należy również zaznaczyć, że widzów nie tyle interesuje sama gra, ile fakt, że w końcu
znalazł się ktoś, kto stosowaną przez siebie strategią dorównuje najlepszemu
szachiście w mieście.
Testament mistrza Mussarda niewątpliwie
zaintryguje znawców ziemskiej powłoki, pierwszoosobowy narrator ujawnia bowiem
przed słuchaczami odkrycie swojego życia, zakładające bliską zagładę kuli
ziemskiej, której przyczyną będą muszle.
Mole książkowe z kolei powinny zapoznać się z Amnezją << in litteris>>, z
którego to opowiadania wynika, że nadmiar czytania doprowadza do amnezji
natychmiastowej, obejmującej treść właśnie przeczytanej książki.
(Zdaje mi się, że zauważyłam już u siebie pierwsze objawy, a dokładniej
było to podczas czytania 100 lat
samotności. Lat było tak dużo, a ludzi nie mniej, że w niektórych momentach
zaczynałam się zastanawiać, czy dana postać już występowała, czy nie, a jeśli
występowała, to z kim lub z czym ją
powiązać. No i muszę powiedzieć, tj. napisać, że po skończeniu tej „rodzinnej sagi”
nie mogłam pojąć, dlaczego ta właśnie książka zrobiła taką furorę, bo samotności
jest w niej może i nadmiar, i być może właśnie
z powodu tego nadmiaru w końcu doszłam do wniosku, że nie ma jej tam wcale; a
po latach stwierdziłam, że o wiele więcej samotności jest w książce Anny Tyler Obiad w restauracji dla samotnych, mimo
że samo słowo „samotność” chyba nie pada tam ani razu, nie licząc tytułu, ale pomimo
tego jest ona aż nazbyt widoczna.
A wracając do choroby in litteris:
Więc znów to samo, stara choroba, amnesia in litteris, całkowity zanik
pamięci literackiej. Zalewa mnie fala rezygnacji w obliczu daremności wszelkich
wysiłków poznawczych i wszelkich wysiłków w ogóle. Więc po co czytać, po co raz
jeszcze czytać na przykład tę książkę, skoro wiem, że wkrótce nie pozostanie mi
po niej nawet cień wspomnienia? Po co jeszcze w ogóle coś robić, skoro wszystko
obraca się wniwecz? Po co żyć, skoro i tak trzeba umrzeć? […]
Wzrok zawisa u końca rzędu. Cóż to
tam mamy? A prawda: trzy biografie Aleksandra Wielkiego. Wszystkie kiedyś
przeczytałem. Co wiem o Aleksandrze Wielkim? Nic (s. 61).
To prawie tak jak ja. Przeczytałam opowiadania Czechowa (np.) i
pamiętam tylko to jedno: o kichnięciu.
Kontrabasista natomiast to
istny majstersztyk, w wykonaniu znawcy muzyki poważnej, w pierwszej osobie
liczby pojedynczej (co już z małymi wyjątkami jest tu regułą). Nikt nie mógłby
zarzucić autorowi, że nie zna się na muzyce poważnej. Cały świetnie
sklecony monolog tytułowego kontrabasisty, wystawiany zresztą, jak można się
dowiedzieć z opisu redakcji, niejednokrotnie, także w Polsce, przesycony został
informacjami na temat muzyki poważnej, zaczynając od kompozytorów, często kontrowersyjnych ciekawostek ich dotyczących, psychoanalizy instrumentów muzycznych,
a konkretnie kontrabasu, choć nie tylko, a kończąc na wzmiance o niespełnionych
i z tego względu skazanych na depresję muzykach. Jednoaktówka przesycona
goryczą, gdyż punkt główny stanowi tutaj niejaka Sara – sopranistka.
Na koniec Patrick Süskind raczy nas historią o gołębiu, który zakłócił
spokojne życie głównego bohatera. A właściwie odwrotnie; historią o człowieku,
którego życie zostało zakłócone przez głównego gołębia, to znaczy przez
głównego bohatera, którym właściwie nie jest gołąb, bo głównym bohaterem nie jest główny
bohater, tj człowiek o imieniu Jonathan, zdaje się. Tak, sprawdziłam. Z całą
pewnością Jonathan i to jego życie zostało zakłócone.
No i tak to jest… amnestia in litteris.
Właśnie przypomniał mi się
wierszyk wpisywany czasem do pamiętników: „Ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz”, i za nic nie mogę pojąć, czym jest ta potęga. W każdym razie im więcej kluczy
się zdobywa, tym mniej się wie (jak wynika z opowiadania Patricka Süskinda).
A wiadomo, kim można zostać, jak się ma
dużo kluczy. Nie… nie woźnym, recepcjonistką hotelową raczej, oczywiście przy
założeniu że ma się to szczęście.