Pokazanie dziesięciu bram świata to stanowczo za mało, jeśli
wziąć pod uwagę ogrom problemów zalegających kulę ziemską, ale z pewnością
dostatecznie dużo dla zwyczajnego czytelnika, nieobeznanego z obcą historią, obyczajami
czy kulturą. Mała wojna, o której
śpiewa Lady Pank, toczy się jednak nie tylko tam, gdzie słychać spadające bomby,
i oczywiście Tadeusz Biedzki, autor Dziesięciu bram świata, o tym nie
zapomina, wciska się do miejsc, za którymi raczej nie tęsknią wakacyjni
turyści, choć niekoniecznie naznaczonych konfliktami.
Palestyńczycy toczą boje z Izraelitami, „niebiescy rycerze pustyni”
z Sahary stawiają na wolność, co nie wszystkim się podoba; a w Indonezji ludzie
pracujący przy wulkanie, walcząc o godny byt, codziennie narażają się na utratę
życia, a co najgorsze, wielu z nich nie dożywa czterdziestu lat. Etiopia to już
inna bajka, tutaj mężczyzna nie musi budować domu, sadzić drzewa i mieć syna,
żeby coś udowodnić. Polski stereotyp być może nawet nie jest znany w tym
egzotycznym kraju, skąd, wystarczy, że młody chłopak wskoczy na byka i przebiegnie
po grzbietach kilku innych, w przeciwnym wypadku nie ma co liczyć na ożenek, natomiast
rodzina uzna go za źródło nieszczęść, prawdopodobnie łącznie z kobietami, które
są bezkarnie bite, a jedyny ratunek to dla nich bambusowa klatka. Niezbyt
zachęcający styl życia, choć może odrobinę mniej upokarzający niż życie
niektórych indyjskich dzieci, którym rodzice w okrutny sposób już od maleńkiego
krępują ciała, byle nowy potomek rodziny przypadkiem nie wyglądał na całkiem
zdrowego i nadawał się na pierwszorzędnego żebraka, zdatnego do wzbudzenia
litości przechodniów i zarobienia tym sposobem na chleb. Jeżeli to się w
Indiach nazywa miłością do dziecka, to może lepiej nie wiedzieć, co nazywa się
tam nienawiścią. W każdym razie w tym miejscu chyba każda ludzka czynność,
nawet poród, traktowana jest jako coś, co może dokonać się na brudnej ulicy. To
jedynie kilka skrótowych historii zawartych w książce byłego reportera „Polityki”
i „Przeglądu Tygodniowego”.
Tadeusz Biedzki zabiera czytelnika do miejsc, do których nie
docierają inni, wchodzi do życia zwyczajnych ludzi, językiem raczej dziennikarskim
kreśląc przed odbiorcą niezwykłe, ale i straszne obrazy. Tutaj konflikty, strach,
bieda są na porządku dziennym, a obok nich spokojnie milczy natura, wśród
której od czasu do czasu przewijają się głosy protestu, być może na co dzień niesłyszalne:
Wy, Europejczycy, nie
zrozumiecie […] Macie na ustach
piękne słowa o demokracji, hasła o równości ludzi i sprawiedliwości. Ale te
słowa dotyczą tylko was i Amerykanów. Afrykanów, Arabów czy Azjatów
postrzegacie jak ludzi drugiej kategorii. Pięciu zabitych Europejczyków – o, to
jest wielki dramat. Ale kilkudziesięciu Palestyńczyków czy Azjatów zasługuje
ledwo na wzmiankę. […] Kiedy jestem w
Europie, zawsze czuję się człowiekiem gorszej kategorii, zawsze jestem
podejrzany. W pewnym momencie zrozumiałem, że nigdy tego nie zmienimy, że
potęga gospodarcza i militarna Zachodu decyduje o takim postrzeganiu świata. A
przecież nie mamy szans w porównaniu z wami, jedyne co nam pozostało, żebyście
nami całkowicie nie pogardzali, to wasz strach przed nami. Ta myśl zaprowadziła
mnie do terrorystów (s. 25).
Ten cytat powinien być krótszy, ale nie mógł być, ponieważ
to jest najważniejsza wypowiedź, jaką ostatnio przeczytałam. I w jej obliczu
dalsze komentarze są absolutnie zbędne. Tak samo niepotrzebne w tym momencie wydają
się pochwały pod adresem Dziesięciu bram
świata – jako niezwykle ważnego dokumentu ukazującego życie ludzi, ich obyczaje,
kulturę, przyczyny takiego, a nie innego postępowania. Dowód na to znajduje się
powyżej.