- […] Wiesz, dlaczego
świecą?
Lilith powiedziała, że
nie, nie odrywając wzroku od swojej zdobyczy.
- Żeby zwalić samce,
które latają wyżej. Jeśli czują się zagrożone, zaczynają świecić. Odchyl
odrobinę… (s. 156)
Gdzie tu logika? Z jednej strony świecą, ponieważ zapraszają
partnerów, z drugiej świecą, gdy czują zagrożenie, jak gdyby nie mogły się w końcu zdecydować, czego chcą, wybrać jednej opcji, zamiast świecić jednym promieniem z dwojga
sprzecznych powodów.
Niemniej opisane wyżej działanie świetlików w pewien sposób
staje się analogią do zachowania głównego bohatera Anioła śmierci, Josefa Menegele,
który „świeci” żeby zyskać zaufanie, a także „świeci”, by zamroczyć nieczujących
się jeszcze zagrożonymi, ale już stanowiących doskonałą ochronę przed
nieprzyjaciółmi Niemca.
Josef specjalizujący się w eksperymentach na stworzeniach
żywych, jeden z największych nazistowskich badaczy, a zarazem jeden z najbardziej
poszukiwanych wojennych przestępców, zwinnie wymykający się psom gończym,
wkrada się w łaski argentyńskiej rodziny, których członków obserwuje nie mniej
dokładnie niż znawca much, delektujący się kolejnym napotkanym okazem, przydatnym
do przeprowadzenia pomiarów niezbędnych dla dobra nauki likwidującej gatunki
niższego rzędu dla ochrony gatunków rzędu wyższego, pomocnej w ustanowieniu tych drugich wyłącznymi obywatelami ziemskimi. Jednak Josefowi za króliki doświadczalne, znakomite dla rewolucyjnych odkryć, nie służą tylko zwierzęta, ale przede
wszystkim ludzie. W jego mniemaniu grupą homo sapiens przeznaczoną (a raczej
wyróżnioną) dla zajmowania kuli ziemskiej jest rasa aryjska, która, jak mniema
badacz, z pewnością stałaby się wyłącznym ludzkim gatunkiem posiadającym prawdo
do dreptania po ziemskich ścieżkach, gdyby tylko „Führer najechał na Anglię,
uwięził króla i posadził na nim swojego brata… Tu właśnie upatrywał przyczynę
klęski drugiej wojny światowej […]" (s. 180).
O ile jednak główny bohater uwzględnił wspomnianą rodzinę jako
doskonały materiał badawczy, o tyle
najbardziej przypadła mu do gustu 12-letnia Lilith, zbyt niska jak na swój wiek
i z tego względu idealnie nadająca się do obserwacji, a raczej do eksperymentów, i nie tylko do nich… Dziewczynka zresztą przywiązuje się do nieznajomego o
wiele bardziej, aniżeli powinna, i nawet nie zdaje sobie sprawy, że nie jest
jedynym zwierzakiem doświadczalnym w pokaźnej (przede wszystkim przeszłej) armii
Josefa, trzymającego już w zanadrzu ciekawszy plan rozgrywki na każdą niesprzyjającą
mu okazję.
Dziwna atmosfera książki, trudna do ogarnięcia, powoduje
twierdzenie, że lektura kryje przed czytelnikiem jakąś tajemnicę, powoli
odsłaniając szpalty malowidła, aczkolwiek właściwie nie wiadomo, czy określenie "tajemnica" pasuje do niej jak ulał. W tym wypadku słowo "tajemnica" wydaje się co najmniej przejadłe. Coś
dziwnego ewidentnie wyłania się podczas czytania książki. Nie zaznamy grozy,
nie ma strachu z prawdziwego zdarzenia, może odrobinę przemykającego bokami i natychmiast
w popłochu się ulatniającego. Jednak trzeba brnąć dalej, żeby sprawdzić, co
jeszcze oferuje tekst, może coś gorszego, może coś mroczniejszego; to, czego
szuka czytelnik, żeby najeść się trochę strachu i najlepiej uniknąć go w realu?
A kiedy i to zawodzi, rodzi się absurdalna myśl, że na kartkach trzymanych w
ręku istnieje niewyjaśnione bliżej poczucie straty - nie wiadomo czego; i niewykluczone, że to najdziwniejsze, co oferuje
powieść – mały-wielki brak.
Czego brakuje w powieści napisanej prostym językiem?
Może wzbudza ona chęć, żeby Josef okazał się kimś innym, a
nie „tylko” świetnie prezentującym się zewnętrznie zbrodniarzem historii o
niezbyt pogłębionej psychice, może chęć, by autorka inaczej rozegrała tę partię, i zamiast mordercy postawiła przed odbiorcą człowieka chowającego w swojej
przeszłości dramat nie cudzego, lecz własnego istnienia. Tymczasem wszystko na
nic, żadnego superbohatera w zanadrzu… (mało przekonujące byłoby uznanie za
takiego, a właściwie za taką, wyłaniającą się z mroku Norę; może Lilith...), jedynie czarujący
specjalista z dziedziny genetyki (i nie tylko genetyki), bez najmniejszego
trudu przyciągający do siebie kogo zechce, podobny do lalek, jakimi w
pewnym okresie zaczyna się interesować. Niewykluczone, że złą stroną powieści
jest właśnie owo nadmienione niedomaganie głębszej myśli, nie tak nadmiernie oczywistej, nie tak jasnej w swoim znaczeniu, jak dwa plus dwa = cztery.
Koło Anioła Śmierci można przejść obojętnie, chociaż mnie
się to chyba nie do końca udało. Nie stawiałabym jednak na to, że mamy do
czynienia z książką z gatunku tych, o których się nie zapomina, i sytuacji nie uratowało nawet umieszczenie w powieści postaci historycznej, nazywanej zgodnie zresztą z
tytułem Aniołem Śmierci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz