Dla Enrique Stany Zjednoczone to raj, w którym znajduje się pracę,
pieniądze i własną, niewidzianą od kilku lat matkę. Enrique uosabia każde
opuszczone dziecko, którego rodzice, zamiast mało pociągającej perspektywy
przeszukiwania śmietników, wybrali gwarantującą im godziwe zarobki pracę w obcym kraju. Jednak by trafić do wymarzonego nieba, trzeba najpierw przejść przez
piekło. Droga wypełniona stukiem pociągowych kół, napadami bandytów, uczuciem
głodu i bólu zdaje się nigdy nie kończyć. „Są dwa rodzaje meksykańców (…) Dobrzy
meksykańcy i źli meksykańcy” - czytamy słowa umieszczone na kartkach książki.
Ma się wrażenie, że człowiek, który je wypowiedział, zapomniał na moment, iż
„meksykańcy” to przede wszystkim ludzie. Są dwa rodzaje ludzi. Dobrzy ludzie i
źli ludzie. Czy aby na pewno? Granica dobra
i zła leży we wnętrzu każdego człowieka. Przebiega w niewidzialnym
punkcie, podobnie jak granice państw. Bo czy istotnie wolno uznać, że granica to
tylko metalowa bramka, której nie ma się prawa przekroczyć? Nieprawda. Ta linia ma
swój początek w miejscu, w którym zaczynamy dostrzegać odrębność poszczególnych
krajów i zadajemy sobie pytanie, dlaczego po tej stronie panuje dobrobyt, a po
tamtej nędza. Dlaczego małe dzieci
narażają swoje życie, żeby odzyskać miłość i bezpieczeństwo? Dlaczego
nasz świetny, ekonomiczno-społeczny system, wspierany tysiącami niezawodnych
komputerów, jest tak kiepsko zorganizowany, tak ułomny? Dlaczego obcy kraj
wciąga tak bardzo, że zapomina się o odwiedzeniu własnego dziecka? Książka
Sonii Nazario to opowieść-artykuł, dowód okrucieństwa, który należałoby
postawić przed obliczem władz wszystkich narodów i zapytać, jak można pozwalać
na takie sytuacje? Jak można siedzieć wygodnie w fotelu i podpisywać dokumenty,
jak można przemawiać publicznie, zbierając oklaski, jak można organizować
wystawne przyjęcia pochłaniające miliony dolarów, kiedy tuż obok, na dachu
pędzącego pociągu, leży dziecko i modli się, żeby bandyci lub wspaniałomyślna,
strzegąca prawa policja nie ogołociła go z ostatniego grosza, nie pobiła lub
nie posunęła się do czegoś gorszego. Jak można nie podjąć żadnych
skutecznych działań? Czasami po prostu nie można, problemy innych nie
są naszymi problemami - tak rzeczy zaniedbane tłumaczy sobie każdy. Nieletni
emigranci to tylko mali chłopcy, małe dziewczynki i młodzież, a obok nich
bezlitosny świat, patrzący zza zasłoniętych firanek swoich okien i szydzący: O,
kolejny dzieciak zdycha z głodu… z głodu miłości.
A tutaj? Tutaj jest Polska i myjąc zęby, możemy sobie pośpiewać „Ty to
masz szczęście, że w tym momencie żyć ci przyszło w kraju nad Wisłą (…)”.
Tymczasem nasz przypadkowy Enrique musi dorosnąć zbyt szybko, by wrócić
do zbyt szybko odebranego mu bezpiecznego dzieciństwa… w którym już nie ma
czego szukać. Może co najwyżej pocieszyć się kolejną dawką narkotyków i
wyrzucić w twarz swojej matce, że przez nią się stoczył, mimo że dotarł do
raju, zdobył pieniądze i odnalazł ją – rodzicielkę, za którą tak tęsknił, której
wypatrywał w każdą wigilię i którą, być może, będzie winił do końca życia za wszystko, co
go spotkało.
„Podróż Enrique” prezentuje nasz „wspaniały” XXI wiek, w którym słowo „emigrant” jest na porządku
dziennym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz