sobota, 14 września 2013

William Wharton "Wieści", Zysk i S-ka, Poznań 1994.

Święta Bożego Narodzenia trwają u Wiliama Whartona przez 251 stron, pomijając wstawki z przeszłości, wspomniane przez poszczególnych bohaterów. Ale to niecodzienne święto, niecodzienne, ponieważ ciągnące się tak długo, mimo że tylko kilka dni, staje się nie lada wyzwaniem dla głównego bohatera - Willa, który musi podołać nie tylko wszelkim czynnościom niezbędnym do odpowiedniego przeżycia wyjątkowego zimowego czasu, ale przede wszystkim musi zmierzyć się z obowiązkami ojcowskimi, gdyż na święta zjeżdża trójka jego dorosłych latorośli, nie licząc żony i czwartej latorośli, jednym słowem cała rodzina ma zjawić się w komplecie, by znów, po wielu latach razem spędzić Boże Narodzenie. Kto jednak myśli, że powieść ogranicza się do sytuacji związanych z świątecznymi obrzędami, jest w błędzie, narracja bowiem bardziej niż skupieniem się świętach jest zapiskiem przeżyć  bohaterów, a przede wszystkim zapiskiem kolejnych myśli Willa, ekscentryka, natchnionego filozofa, obawiającego się rozstania z żoną, mimo że lawiną nadciąga ich 35. rocznica ślubu. Co jednak najważniejsze, to sposób działania Willa, który przypomina pracę chirurga konsekwentnie, powoli wykonującego następujące po sobie czynności, urastające w jego oczach do niebagatelnych rozmiarów; samo zawieszenie świeczek na choince staje się dla niego niemal sprawą życia i śmierci. Zachowanie Willa wydaje się nieco dziecinne, momentami denerwujące lub komiczne, a kiedy do głosu dochodzi narracja pozostałych członków rodziny, zaczyna robić się coraz ciekawiej, zważywszy, iż nowi bohaterowie odkrywają przed czytelnikami to, jak postrzegają jedną z najbliższych im osób.

W książce Whartona nie sposób nie zauważyć doskonałego kreślenia charakterów nie tylko Willa, ale też pozostałych bohaterów. Pisarz sunie po papierze słowami nie gorzej niż dobry malarz farbą po ścianie, wprowadzając czytelnika w miłą zimową atmosferę, powiewającą zapachem świątecznych pierników, czy też widokiem śniegu padającego za oknem młyna, w którym rodzina Willa spędza święta.

Chyba za szybko sięgnęłam po tę książkę; zbita bombka na okładce powinna być sygnałem ostrzegawczym, że na choinkowe ozdoby jeszcze nie czas, i zapewne o wiele przyjemniej czytałoby się tę powieść w grudniu, ale ta mała niedogodność nie stanowiła aż tak wielkiego problemu, by trzeba było odłożyć książkę i poczekać na nią do świąt.

Może warto przytoczyć przekonywujące słowa „London Evening Standard”:
„Sądzę, że Wharton jest jedynym współczesnym pisarzem, który trafia wprost do czytelniczych serc i przyspiesza ich bicie, szczególnie w tej subtelnej, misternie skonstruowanej powieści”.

Nawet bym się zgodziła, to znaczy chciałabym się zgodzić, ale w moim wypadku serce raczej nieco zwolniło dzięki wciągającej atmosferze, choć nie zaprzeczę, iż paru czytelnikom istotnie serce mogłoby przyspieszyć ze zdenerwowania, gdyby mieli dość monotonnego nawijania, że się tak wyrażę, Willa. I nie jestem pewna, czy Wharton jest jedynym współczesnym pisarzem trafiającym wprost do serc czytelników, ponieważ nie znam wszystkich twórców świata i wszystkich ich dzieł, ale niewątpliwie jego powieść jest dowodem niebywałego kunsztu pisarskiego.

Nieco zdziwiły mnie co niektóre dialogi, szczególnie z udziałem Lor, w których przeważają niezliczone zachwyty i uprzejmości, jak gdyby bohaterka używała słów na pokaz, choć być może owa sztuczność, którą tu wyczuwam, jest osobliwym stylem bycia postaci lub może za jej pomocą Lor maskuje swój sekret, a w tym wypadku autor, co niewykluczone, wprowadził ją celowo.    


W każdym razie radzę poczekać z lekturą do przedwigilijnego czasu, zważywszy, że opowieści z śniegiem w tle są jak najbardziej wskazane właśnie zimową porą (o czym zresztą świadczy Kelvin sam w domu emitowany w telewizji rokrocznie w okresie świątecznym, bo przecież wtedy ogląda się go najprzyjemniej, choć ten powtarzający się rytuał już od dawna obija się o nudę). 

wtorek, 10 września 2013

"Myszołów nie ma sobie nic do zarzucenia"

UWAGA! Tekst pisany w godzinach,gdy umysł nie pracuje na pełnych obrotach (jak każdy zresztą), może zawierać błędy logiczne i inne.   

Wisława Szymborska, Wiersze wybrane, Wydawnictwo a5, Kraków 2004.

Myszołów nie ma sobie nic do zarzucenia – wlecze się za mną to zdanie od kilku dni, jeśli powiem, że spać nie daje, będzie to jawna przesada, ale jakoś tak bezceremonialnie nie pozwala sobie na wyjście z mojej pamięci. A od kilku dni dlatego, że przeczytałam ten być może nie wszystkim znany wers w książce do języka polskiego dla klasy pierwszej gimnazjum; nazwy i autora nie przytoczę, bo wpierw musiałabym poprosić pewną młodą osóbkę o pożyczenie na chwil kilka książki, a jako że młoda osóbka tymczasowo wybyła, więc nie poproszę. Ale pomyślmy lepiej o myszołowie, a właściwie o całym pierwszym wersie, pochodzącym z wiersza Wisławy Szymborskiej Pochwała złego o sobie mniemania.

Bo to jest niezmiernie ciekawe, że można przeczytać ten lakoniczny fragmencik na wiele różnych sposobów. Po pierwsze stawiając na pierwszym miejscu zwierzątko, czyli ptaka, który istotnie swoją dumnie uniesioną głową zdaje się głosić, iż w rzeczy samej nic do zarzucenia sobie nie ma, (a niech to, znowu latają mi literki, bo obok myszki komputerowej jeszcze ten nachalny panel dotykowy, tak to się nazywa, o ile się nie mylę, włączył się i wyłączyć nie da rady) tyle że myszy łowi, a to już natura myszołowów, które prawdopodobnie dla tępienia myszy na świat przyszły, a właściwie przyleciały. W każdym razie jeśli postać myszołowa wysuniemy na plan pierwszy, wówczas przeczytamy zdanie tak:
MYSZOŁÓW nie ma sobie nic do zarzucenia.
Jeśli natomiast postawimy nacisk na fakt, że dostojny ptak istotnie nie ma sobie nic do zarzucenia, trzeba by napisać ów ciekawy fragmencik w ten sposób:
Myszołów nie ma sobie NIC do zarzucenia.
Jeżeli w końcu chcemy uwypuklić rozważania myszołowa, tj. jego własny do siebie stosunek, napiszemy:
Myszołów nie ma SOBIE nic do zarzucenia.

Tak więc sposób odczytywania wiersza mamy za sobą, to znaczy ja mam za sobą, bo każdy aktor pewnie czytałby tą linijkę po sto razy i jeszcze nie byłoby mu dość, ale mnie starczy, dzięki Bogu aktorką nie jestem. Analiza wiersza się nie odbędzie, ale jeśli kogoś to interesuje, polecam odpowiednią stronę internetową tudzież odpowiednie materiały książkowe, którymi niestety w tej chwili nie dysponuję. Jedno jest pewne – wszystko wyjaśnia tytuł i tego trzymać się trzeba (a to kto napisał? A mniejsza z tym).

(Tak mówiąc w nawiasie, to kompletnie dzisiaj nie wiem, co ja tu dzisiaj wypisuję.)
No i tak sobie układam po cichu, jak też ten wers powinno się najlepiej przeczytać, aż przyszły mi do głowy inne wiersze znanej noblistki, najpierw ten z ósmej klasy szkoły podstawowej, zawarty w książce Kazimierza Krajewskiego Język polski 8. Echo z dna serca. Warszawa 1992.: Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej, który swego czasu obrany został za temat przewodni naszej lekcji języka polskiego, i po chyba raz pierwszy rzeczywiście zainteresowała mnie jakaś poetka (pominąwszy Kochanowskiego, choć może Kochanowski był później), a której zdjęcie widniało na poprzedniej stronie, i przyglądając mu się, zaczęłam się zastanawiać nie tak bardzo nad Szymborską, ale nad Ludwiką Wawrzyńską (do dziś pojęcia nie mam, kim była owa niewiasta, wiem tylko, że zginęła, ratując płonące dzieci, o czym dowiedziałam się dzięki przypisowi umieszczonemu obok wiersza), bo w tym momencie wiersz zajął pierwsze miejsce, a spalona pani nauczycielka żadnego właściwie, jako że nieżyjąca, może tylko to jedno należne jej miejsce w wersach czytanych tamtego dnia. Niemniej na początku była Minuta ciszy…, potem wersy wyszarpywane głosem Mannam: Nic dwa razy, następnie Portret kobiecy, przy okazji oglądania serialu Zaginiona; Portret kobiecy dedykowany matce przez syna - pracownika radia, radia nieinteresującego zabieganej matki człowieka prowadzącego audycję radiową, Portret… słyszany w eterze, którego to Portretu... szukałam bardzo długo i w końcu wpadłam na trop, o którym wiedzieli już pewnie wszyscy co
                                             […] lubią poezję
                                             Niektórzy –
                                             Czyli nie wszyscy.
                                             Nawet nie większość wszystkich ale mniejszość.
                                             Nie licząc szkół, gdzie się musi
                                              i samych poetów,
                                              będzie tych osób chyba dwie na tysiąc.
                                                                             
                                                                                      (s. 289, Niektórzy lubią poezję)

Czyli wiedzieli o tym, że to wiersz kobiety "poznanej" przeze mnie w klasie ósmej, na lekcji języka polskiego, siedząc w ławce pierwszej, w rzędzie środkowym i słuchając pytania polonistki: czy odważylibyście się skoczyć w ogień, jako temat pracy; jasne, dlaczego nie, tylko najpierw trzeba by ten ogień zobaczyć, a potem powiedzieć: jasne.
Następnie był Pokój samobójcy i Kot w pustym mieszkaniu, i pytanie: Dokąd biegnie ta napisana sarna przez napisany las? Może do tego myszołowu? Myszołowa? Jak to się pisze, nie jestem pewna i nie chce mi się sprawdzać. Więc dokąd biegnie? Może do tego myszołowa właśnie, o którym przeczytałam kilka dni temu.

Podobno ludzie, którzy nie lubią kotów, w poprzednim wcieleniu byli myszami, jak przeczytałam kiedyś gdzieś, jeśli ktoś wierzy w reinkarnację, toteż ludzie nielubiący myszołowów w poprzednim wcieleniu musieli być również myszami.


A na obwolucie okładki Wiersze wybrane poetka paląca namiętnie papierosa nad filiżanką ciemnej kawy. O ile to kawa. 


Wydanie zawiera najważniejsze wiersze poetki.  

wtorek, 3 września 2013

„Chcę żyć” - uratuj dziecko w Mali

„Chcę żyć” - uratuj dziecko w Mali

Mimo ustabilizowania sytuacji politycznej w Mali los mieszkających tam dzieci jest nadal dramatyczny! Mali to jeden z najsłabiej rozwiniętych krajów świata, a ostatni konflikt w północnej części kraju doprowadził do drastycznego pogorszenia sytuacji humanitarnej. Z powodu głodu, braku dostępu do czystej wody pitnej i chorób, którym nie potrafimy zapobiegać, co szóste dziecko umiera przed swoimi piątymi urodzinami!


Więcej na www.unicef.pl


(tekst oraz grafika pochodzą ze strony www.unicef.pl)

sobota, 31 sierpnia 2013

Kurt Vonnegut, "Kocia kołyska", Wydawnictwo Da Capo, Warszawa 1994.

Celem Jonasza jest napisanie książki, dotyczącej współtwórcy bomby atomowej zrzuconej na Hiroszimę i Nagasaki, tj. Felixa Hoenikkera. By pozyskać materiały, Jonasz zwraca się do jednego z synów wynalazcy – Newtona, a następnie do innych osób znających zdobywcę Nagrody Nobla. Celem pisarza nie ma być jednak zebranie danych na temat tworzenia samej bomby, ale zebranie wiadomości odnośnie do okoliczności towarzyszących jej zrzuceniu. Powoli, od nitki do kłębka, liczba osób znających wielkiego wynalazcę rośnie, a  tym samym wzrasta zakres informacji, jakie uzyskuje Jonasz. „Wywiad” prowadzi głównego bohatera na San Lorenzo, wyspę opanowaną przez bokononizm, czyli religię, która wyparła tam chrześcijaństwo. Lawina zdarzeń, jakie mają miejsce później, staje się przyczyną nieprawdopodobnego końca, czemu zresztą winien jest kolejny wynalazek nieżyjącego już doktora, znany jedynie wtajemniczonym.

Tak pokrótce przedstawia się treść powieści i w tym miejscu moja rola mogłaby dobiec końca, wystarczyłoby pospisywać z książki leżącej przede mną ołówkowe notatki tam zamieszczone, (choć nie wiem, czy to właściwe określenie) notatki czytelnika, który przede mną, a może jeszcze wcześniej, miał powieść w swoich rękach, ponieważ owe wpisy charakteryzuje taki zachwyt, że z pewnością niewielu moli książkowych pozostałoby obojętnych na Kocią kołyskę. Zacytuję niektóre z nich; może to jednak dobre wyjście. (W pewnym momencie nawet się zastanawiałam, czy nie powymazywać wpisów, bo jeszcze ktoś mógłby pomyśleć, że to mój głęboki podziw tam został wyrażony; a o ile mnie pamięć nie myli, tylko w jednej książce zostawiłam swój ślad ołówkowy, który brzmiał następująco: „Nie wiem, czy ja dłużej męczyłam się czytaniem Odysei, czy Homer jej pisaniem”, no więc już wiadomo, o jakie dzieło chodzi, choć teraz się zastanawiam, czy to Iliada przypadkiem nie była… Tak, jednak Iliada, po Odyseję sięgnęłam chyba później. Przykro mi, Homera nie doceniłam, pewnie dlatego, że postanowiłam skończyć tekst w jeden dzień, i udało mi się, ale satysfakcji żadnej, poza tą, że nie musiałam zagłębiać się w lekturze po raz kolejny. A książka trafiła na półkę „Uwolnij książkę”, gdyż tam właśnie ją znalazłam; szkoda, bo to było takie ładne stare wydanie i może właśnie leży na stercie makulatury albo zostało spalone).

Tak więc cytaty: (w cudzysłowach słowa Vonneguta, kursywą słowa wpisane ołówkiem)  

s. 20: Przy słowach: „Na świecie jest tyle miłości, że wystarczy dla wszystkich, trzeba tylko się rozejrzeć dokoła. Ja jestem tego najlepszym dowodem.” :  Łatwo się mówi. A.

s. 27: GRUBA ŚMIECISZ! (ten raczej nie odnośnie do książki)

s. 83: Przy słowach z Księgi Bokonona, tj. księgi bokononistów:
„Płochy za młodu byłem i rozpustny:
Grałem, hulałem, ściskałem dziewczęta,
Taki za młodu był święty Augustyn.
Św. Augustyn
Został potem świętym;
Więc – jeśli ze mną zdarzy się to samo –
Nie zemdlej, Mamo! „ : PRZEŚWIETNE, IRONICZNE JAK DIABLI! (nie zachwycił mnie do tego stopnia ten wierszyk, ale gusta są różne)

s. 101: Przy kolejnym wierszyku: TE WIERSZYKI SĄ NIEMOŻLIWE… BRAWO VONNEGOT

s. 106: Przy słowach: „W rubryce <<zawód>> napisał <<Życie>>
                                   W rubryce <<obecne zajęcie>> napisał <<Umieranie>>" : Cholernie prawdziwe!


s. 196: Przy kolejnym wierszyku: Brawo pacyfizm!

s. 219: Absolutnie genialny koniec! Dokładnie!

s. 223: DORIAN LYNCHPRIESTWORM PESYMISTYCZNA, MEGAIRONICZNA I GENIALNA POWIEŚĆ! (dalej podpis nieczytelny)


Nie jestem pewna, czy wszystkich wpisów dokonała jedna osoba, te na temat „grubej” są napisane innym charakterem pisma, więc proszę nie brać ich pod uwagę.

No i w tym momencie moja rola powinna się skończyć. Powieść godna polecenia, wyposażona w fikcję, doprawiona komizmem; chociaż nieco bardziej wciągnęła mnie pierwsza część (ponieważ podzieliłam sobie książkę na części), drugi odcinek mniej mnie zainteresował, gdyż zahacza zbyt mocno o powieść przygodową, a to nie mój typ od jakiegoś czasu. Muszę jednak dodać, że pomimo iż fragmenty wymienione wyżej do mnie nie przemówiły, to znalazłam dwa inne, nad którymi warto się na moment zatrzymać:  

„Nieraz się zastanawiam, czy on nie urodził się już martwy. Nigdy nie spotkałem człowieka, który tak mało interesował się życiem. Czasem myślę, że to największe nieszczęście naszego świata: wśród ludzi zajmujących najwyższe stanowiska mamy zbyt wieku nieboszczyków” (s. 57).


„Według mnie dojrzałość polega na tym, że człowiek wie, gdzie kończą się jego możliwości” (s.152).

Drugi cytat nazbyt pesymistyczny, a trzeba zaznaczyć, że sam autor uznał się za „totalnego pesymistę”, więc być może jest to właśnie myśl zrodzona z pewnego negatywnego postrzegania świata.

Jeśli chodzi o okładkę, to nie bardzo rozumiem, jak ma się do treści książki; chyba tylko ten kot jest tu na miejscu, i lód, na którym siedzi. 

   

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Z innej beczki / "Kalendarz Zdzierak" (4)

Kilka Absurdów PRL zaczerpniętych z Kalendarza Zdzieraka. Ciąg dalszy.


Z 27 kwietnia:

SKARGA Z 1978 ROKU
Klient: zamiast kawy podano mi w waszym barze cienką lurę.
Inspektor nadzoru: Proponuję zorganizowanie comiesięcznych narad z bufetowymi, które legitymują się negatywnymi wynikami naparów kawowych.

(Tak, też uważam, że w tym wypadku narady były niezbędne, napary - ważna rzecz).

SKARGA Z 1983 ROKU
Klient: Biały ser kładzie się na wagę, trzymając go w dwóch palcach, którymi to palcami liczone są potem pieniądze. Proszę to zmienić.
Ekspedientka: Osobiście uważam, że nie ma innej możliwości jak podanie sera palcem.

(Fakt, w niektórych warunkach nie ma).


Z 13 czerwca:

SKARGA Z 1983 ROKU
Kolejka zaczyna się już przed sklepem, a obsługa odmawia uruchomienia drugiego stanowiska kasowego, mimo że w sklepie są cztery pracownice. Dwie siedzą sobie na zapleczu i piją herbatę. Ponadto kierowniczka ubliżała mi za wpis.
(tu książka jest nieco pomięta i naddarta, jakby ktoś ją klientowi z całej siły wyrwał)
K i e r o w n i c z k a: N i e p r a w d a,  k ł a m s t w o!  Oświadczam, że w sklepie była duża kolejka spowodowana świeżą dostawą tak atrakcyjnych towarów, jak olej, margaryna, cukier. Ekspedientki nie nadążały z noszeniem towaru. Ponadto klient ten jest wyjątkowo konfliktowym klientem, który to wiecznie ma dużo nieuzasadnionych pretensji i sam ubliża!


Z 4 listopada:


SKARGA Z 1983 ROKU
Zamiast 3 kg cukru ekspedientka sprzedała mi 3 kg mrówek faraona (podpis nieczytelny)
Dopisek kierowniczki: Klient był w stanie nietrzeźwym.

SKARGA Z 1984 ROKU

Pani ekspedientka nie obsługuje w kolejności klienta, gdyż twierdzi, że klient powinien najpierw się wyszumieć – (podpis).