I oczywiście można by ją uznać za łatwą, lecz nie do przesady. Nie aż do tego pułapu, przy którym zaczyna się rozumieć, że to pozycja o niczym i że jutro, a najdalej za tydzień, całkowicie się o niej zapomni i stwierdzi: "Ożeż, żeby stracić tyle czasu na czytanie czegoś takiego!”. I nie na tyle łatwa, że nie daje w ogóle do myślenia, że nie oferuje nic w zamian za przeczytanie jej. Nie do tego schodka łatwa, że stawia się nad nią zdanie z wykrzyknikiem: „To nie na moje nerwy! Ten brak jakiegokolwiek problemu, punktu zaczepienia mnie przerasta!”.
Jeśli chodzi o przyjemność, to daruję sobie porównania,
ponieważ najpierw należałoby
postawić sobie pytanie, co tak właściwie oznacza słowo „przyjemna” w kontekście
czytania książek, a które to słowo, jak wiadomo, skorelowano (w moim odczuciu)
z jednym tylko gatunkiem literatury, tj. z literaturą kobiecą. I czy właściwie,
czy nie, też roztrząsać nie będę. W każdym razie „przyjemna” dla jednej osoby nie
musi być „przyjemną” dla drugiej osoby.
Ale do rzeczy. Pierwszy
rozdział Effi Briest Theodora Fontaine’a zdecydowanie przywodzi na myśl
powieść dla młodzieży, dlatego zanim dotrze się do kolejnego "etapu", ma się
ochotę odłożyć książkę na półkę. Zważywszy na to, należałoby na wstępie podać
do wiadomości publicznej, że to nie proza dla młodszych odbiorców, więc bądźcie
cierpliwi i wyglądajcie cięższych kawałków, oczekujcie na nadejście szybszych
zwrotów akcji, pogłębienie obrazów psychiki bohaterów tudzież na wystąpienia problemów nie do końca ukazanych w sposób adekwatny
dla nastolatków. Dalsze części to już
nie opis swawolnej zabawy czworga dziewcząt, ich opowieści czy przekomarzania
się, ale zupełna zmiana tematu, ponieważ nagle, ni z tego, ni z owego, tytułowa
bohaterka, ta młoda dziewczyna, której wyobrażenie utrwalono na okładce
książki, dowiaduje się, że o jej rękę prosi 38-letni baron Geert von
Innstetten. W zasadzie całe to zdarzenie nie jest dla 17-letniej Effi niczym
nadzwyczajnym – wszak takie rzeczy się zdarzają. Ktoś kiedyś powinien poprosić
o jej rękę i komuś kiedyś powinna odpowiedzieć, że się zgadza, więc z jakiej
racji nie człowiekowi, który swego czasu był zakochany w jej matce. Dlaczego
nie bogatemu, dobrze sytuowanemu, dystyngowanemu i doświadczonemu życiowo panu
Innstettenowi? Tak dobra partia może się więcej nie powtórzyć; z powodu nieprzyjęcia
tak znakomitej partii jej rodzicom może być przykro (a skoro na drodze młodej
panienki nie staje nikt, kto wzbudziłby żywsze bicie jej serce…). Choć nawet takie
pytania nie zaprzątają uroczej główki żywej jak ptaszek Effi, która wyjaśnia
swoim zdziwionym przyjaciółkom, że: „Jeśli się jest dwie godziny narzeczoną,
jest się zawsze szczęśliwą. Przynajmniej tak mi się wydaje” (s. 20). Effi z pewnością
wydaje się też, że jej jedno „tak” sprawi radość nie jedynie jej rodzicom, ale
przede wszystkim baronowi i jej samej; wszystko przecież przebiega doskonale – okres
narzeczeństwa, ślub, podróż poślubna... a następnie dalsze życie… które nie
zawsze jednak układa się tak, jak układają się wizje w młodym dziewczęcym umyśle. Bo czy da się pozostać obojętną,
jeśli świat oferuje o wiele więcej niż tylko spokojne, stateczne życie u boku
dużo starszego, kochającego ją przecież męża? Zwłaszcza wówczas, gdy zapewnić się, że
„za myśli i życzenia nie ponosi się odpowiedzialności”? (s. 144). Porównanie do
„Anny Kareniny” nie wydaje się tu bezzasadne, aczkolwiek obydwa dzieła są
diametralnie różne nie tylko pod względem stylistycznym.
Jedna z najbardziej ponoć cenionych z powieści Theodora Fontaine’a stanowi bardzo interesujący, napełniony dialogami obraz XIX-wiecznych obyczajów, pokaz walki między tym, co jak najbardziej wskazane i pochwalane, a tym, za co potępiano poprzez wykluczenie poza krąg tzw. dobrego towarzystwa. Sam pisarz twierdził, że życie kobiet – ich historie – są o wiele ciekawsze niż życie mężczyzn. Być może także z tego względu Tomasz Mann uznał Effi Briest za jedną z najważniejszych powieści, jakie napisano. I to się nazywa pochwała od mistrza. Niestety na razie nie znam pozostałych pięciu mistrzowskich dzieł, które wymienił Mann. Poza tym problem w tym, że w natłoku dzisiejszej prozy ta ocena wydaje się zdecydowanie zdezaktualizowana. Niemniej Effi Briest to kawałek prozy jak najbardziej godny polecenia czytelnikom, którzy przepadają za przenoszeniem się do książkowych światów obrazujących życie społeczeństw w przebrzmiałych czasach. Kompletnie inne realia, zupełnie odmienny sposób bycia i, co najważniejsze, możliwość absolutnego oderwania się od rzeczywistości, przynajmniej raz na jakiś czas.