To tylko jeden z kilku głównych wątków. Karin wprowadza nas
w rodzinną historię poprzez ukazanie przygotowań do ślubu swojej siostry Julie,
którą podziwia w nie mniejszym stopniu niż swoją rodzicielkę. I już początkowe fragmenty zmuszają
do zastanowienia. A to z tego względu, że autorka przebiega skrupulatnie przez wszystkie etapy
ceremonii zaślubin i wesela, aż przychodzą na myśl sceny z filmu Łowca
jeleni. Dokładanie przytacza słowa wypowiedziane przez odprawiającego
nabożeństwo księdza, który to zabieg natychmiast rodzi pytanie: po co powtarzać
te wszystkie zdania, poszczególne etapy, które pewnie większość ludzi doskonale zna? Czy Linn Ullmann zamierza nieco wydłużyć tekst? Aby nie wydał się zbyt krótki? A może opowiada
wszystko z perspektywy dziecka, które po raz pierwszy uczestniczyło w tego typu
wydarzeniu, i postanawia dokładnie uwiecznić każdy szczegół, nie – jak jest to w
zwyczaju – za pomocą setek zdjęć, lecz za pomocą rzetelnego opisu. Tymczasem
powtórzenia zdań, wyrazów nie znikają. Nadchodzą niekiedy z taką
częstotliwością, aż ma się ochotę powiedzieć: „Dobra, ale to już wiemy. Może
pora przejść dalej”. Czy jednak owa, zapewne nieco dla niektórych czytelników
irytująca powtarzalność może stanowić – co staje się w zasadzie jednym z logiczniejszych wyjaśnień – działanie celowe? Czy nie tym sposobem Linn Ullmann ma zamiar wskazać na
śmieszność pewnych sytuacji? Może nawet ów zabieg do tego się sprowadza, niemniej
trudno uznać Zanim zaśniesz za powieść zabawną, jak
wskazano w opisie. To nieco tak jak z filmem Cztery wesela i pogrzeb –
owszem, nie przeczę, że go lubię, ale nazwanie go nad wyraz zabawnym, tj. takim, który wywołuje śmiech, to lekka przesada.
Poza wątkiem matki i Julii pojawiają się też wątki babci, ojca, dziadka Rikarda oraz wątek jędzowatej ciotki Selmy, który wnosi niemało urozmaicenia
do oparów tej lekkiej, sennej mgły, która unosi się nad tekstem. Historie
poszczególnych postaci rysują się niczym rozległe, momentami zbyt mocno pokryte
rosą trawy, przez które przechodzi się w dziwnej atmosferze, ponieważ czasem odnosi
się wrażenie, że akcja jak pociąg zatrzymała się na stacji i nie ruszy już po
torach (to te momenty, gdy woda zaczyna moczyć nie tylko buty, ale także
skarpetki), a jednocześnie chęć poznania ciągu dalszego nie mija – wręcz przeciwnie
(to te momenty, gdy wciąż widzimy piękno roztaczającego się widoku zielonych traw).
Możliwość wgłębiania się w historie postaci, w ich postępowanie, decyzje, w
ukazanie strony psychologicznej stanowi ogromny plus powieści.
Nie mogę tego jednak powiedzieć o rozdziałach poświęconych samej narratorce, czyli Karin. A przede wszystkim o jej wynikłych z fantazji opowieściach, które niepomiernie irytują, a tym samym zaburzają jasność, ponieważ sprawiają, że trudno w pierwszej chwili zorientować się, iż to jednak wcale nie dalszy opis rzeczywistości, ale coś z gruntu odmiennego, coś, co bardzo negatywnie wpływa na całość. I nigdy nie można być pewnym, czy następne fragmenty również nie stanowią wyłącznie formy napełnionego fikcją „urozmaicenia” – dodam, formy kompletnie nietrafionej. Sposób bycia Karin, jej kolejne wypatrywanie mężczyzny, który przyda się na jakiś czas, drażni. Postępowanie każdego innego bohatera wciąga, postępowanie Karin zachęca do pożegnania się z historią o nazwie Zanim zaśniesz, bo ma się wrażenie, że nie wnosi ono niczego nowego, lecz zabiera cenny czas. Tymczasem, może właśnie poprzez swoje postępowanie, poprzez brak zahamowań, poprzez swoje dziwaczne długie wtrącenia Karin ma zamiar zwrócić uwagę na siebie oraz na to, jak marnie prezentuje się jej egzystencja w porównaniu z życiem matki czy siostry – mimo że i w ich ziemskich wędrówkach nie brak dylematów. Czy nie towarzyszy temu chęć uwypuklenia, jak wielka pustka kłębi się we wnętrzu niepotujnej Karin? Aż młoda kobieta musi wypełniać ów niezapełniony balon męczącymi, fantastycznymi opowiastkami, rodem z bajek dla dzieci.
A jednak niezmiennie, mimo wszystko, pod tym całym długim, może miejscami na pozór jałowym obrazem kryją się przede wszystkim uczucia. W pewien sposób można dojść do takiego wniosku wówczas, gdy czyta się czy też gdy przypomina się sobie słowa wypowiedziane przez dziadka Rikarda, też nawiązujące do sfery uczuciowej: „…jak się nad tym zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że naszą wielką miłość można porównać jedynie do walki o tytuł mistrzowski w Madison Square Garden albo w Montrealu. O TYTUŁ MISTRZA ŚWIATA, rozumiesz?”.
Jeżeli pominąć wątek Rikarda i ojca, można uznać, że Karin w największym stopniu skupia się na kobietach rodu, tych, które muszą
walczyć – jeśli przywołać wypowiedziane niegdyś przez babcię, przejęte przez Anni motto: „Nie
oglądaj się za siebie, nie wracaj do przeszłości, idź naprzód”. Zgodnie z nim kobieta jest niczym żołnierz, bo tylko ową zdroworozsądkową postawą jest w stanie znów podnieść
się ze swojego utrapienia, upodlenia czy poniżenia i iść naprzód bez względu na
wszystko.
Zanim zaśniesz z pewnością zainteresuje czytelników,
którzy lubią rozkładanie elementów na czynniki pierwsze, nie zasypiają przy
dłuższych opisach i cenią teksty z aspektem psychologicznym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz