François Rollin przez kilka tygodni głowił się, męczył, ślęczał nad stworzeniem, upiększeniem,
poprawieniem wstępu do Czarnych krów Rolanda Topora.
Geniusz urodzonego w 1938 roku pisarza tak go powalił, że wszelkie zdania,
twierdzenia, objaśnienia nie oddawały w pełni istoty rzeczy. Tak czytam i rozumiem go, i zastanawiam
się, czy trudzenie się nad ułożeniem wstępu mogło doprowadzać Rollina do
nieprzespanych nocy, wyżywania się na innych, człapania z kąta w kąt; czy
szukał dostatecznie mocnych, oddających sens rzeczy określeń nawet przy ladzie w sklepie spożywczym.
Nie, żebym wyśmiewała męczarnie, może to za wiele
powiedziane, Rollina, broń Boże, zastanawiam się tylko (bardzo poważnie się zastanawiam), ile czasu zajęłoby
pisarzowi doprowadzenie do ładu swojej, powiedzmy, trzystustronicowej książki,
gdyby działał na takiej zasadzie, gdyby aż tak przykładał się do swojej pracy. Co począć, sama przy pisaniu tekstu na blog często posuwam się w rytmie pracy Rollina.
Poprawki nakładają się poprawki, i to jeszcze nie to, a i w nich znalazłoby się coś do poprawki.
Ech, Panie Rollin, to właściwie nie do Pana się zwracam,
tylko tak sobie, w przestrzeń, czasem dla odmiany wybieram pierwsze imię lub nazwisko z brzegu; coś trzeba robić z tymi literkami, żeby zapełnić stronę. Przeczytałam
książkę Topora kilka miesięcy temu i dopiero teraz wystukałam parę zdań na
klawiaturze (z której już dawno poznikała część literek), i nawet nie dlatego,
że pustka w głowie doskwierała aż nadto. Ale gdyby Roland Topor (No i masz, pieśń
o Rolandzie już się wlecze) umiał, jak Pan napisał, „jednym
pociągnięciem ołówka rozjaśnić całą naszą bolesną rzeczywistość”, może
nastąpiłoby rozjaśnienie, proste i jasne wytłumaczenie, postawienie faktów, a
tymczasem stoję przed piramidą egipską i piaskowa lawina wyjaśnień nie nadciąga.
Teksty Topora nie działają na mnie uskrzydlająco ani nie dają podstaw do
zatrzymania się przy nich na dłużej. Może w zasadzie nie istnieją teksty
uskrzydlające, może nie znalazłam dotąd, może jakiś był, wybył i nie pamiętam, albo wyblakł. Owszem, prostota, brak figur stylistycznych rzuca się dosadnie w
oczy. Kropka.
Nagle przypadł mi w udziale kolejny dylemat, czy istnieje
etyka recenzencka. Powinna. Musi. Więc jako niby-recenzentka, czyli żadna
recenzentka, bo jak w dodatku można pisać recenzję o książce już dawno poznanej
przez świat i ocenionej... Więc inaczej. Podporządkowując się etyce, nie jestem w
stanie napisać, że Roland Topor jest geniuszem, jeśli wziąć pod uwagę Czarne
krowy. To nie jest odpowiedź na wstęp, to nie jest odpowiedź na Pana wstęp ani
na żaden inny. To po prostu jedno z tryliona zdań. Może znalazłoby się kilku
geniuszy, może cała masa, ale nie dostrzegam wielkości twórczości Topora. Przypomina mi filmy Woody’ego
Allena, których humoru nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem. Owszem, są…
interesujące w jakiś sposób. Praktycznie wszystko może być w jakiś sposób
interesujące, w zależności od odbiorcy.
A tymczasem u Topora czarne krowy i czarne myszy występują w zastępstwie
czarnych kotów. Bohater, jadąc pociągami, zamyka oczy, oby przypadkiem na
przestrzeniach łąk nie natknąć się na przyczynę swych ewentualnych przyszłych
nieszczęść.
Cierpienie i umieranie są przeznaczeniem ludzkości.
Niemniej jednak, gdyby było mniej czarnych krów, krowie placki przeznaczone
byłyby dla innych, a ja uniknąłbym kupy nieszczęść.
Nie tylko z pierwszego opowiadania wyłania się symbol. Jazda
z zepsutym hamulcem to kolejny – symbol podróży przez życie pełne zakazów i
obowiązków, do których należy się stosować z powodów niezależnych od nas
samych. Na każdym miejscu czają się pułapki, za nami przewrażliwienie na
punkcie schodów, a wybujała wyobraźnia już szykuje następny podstęp, jak np.
klaustrofobia, choć „w dziurach też można znaleźć światło”. Szczególnie gdy się
ma na głowie hełm górniczy z lampą. Rzeczy nabierają cech ludzkich. Topor nawet
w błahostkach znajduje powód do kilku uwag, spostrzeżeń odpowiednich do sporządzenia krótkiego opowiadania czy rozważania.
Narrator i bohater zlewają się w jedną osobę, a opowiadanie o
swoich przeżyciach i rozterkach z pewnością jest jej bardzo potrzebne. Świat to zbiór przedmiotów, dziwnych, niewiele znaczących zdarzeń, absurdalnych kawałów, choć momentami wydaje się, że dla bohatera to wydarzenia stulecia.
Tyle Topor.