Tajemnica Edwina Drooda
Charlesa Dickensa to tajemnica zaginięcia młodego człowieka, który już jako
dziecko przyrzeczony został Róży Bud – sierocie zamieszkującej aktualnie pensję panny
Twinkleton. Ani Róża nie jest jednak zainteresowana Edwinem jako przyszłym mężem,
ani młody architekt panienką, choć wokół nie brakuje innych mężczyzn, którym
podopieczna Grewgiousa nie jest obojętna. Wydaje się, że skoro wszystko już
ustalone, historia przebiegnie podobnie jak w przypadku Kmicica i Billewiczówny, tymczasem bohaterowie - na pierwszy rzut oka biernie podporządkowujący się powziętej lata temu decyzji - postanawiają wziąć sprawy we własne ręce, a kiedy już do
tego dochodzi, Drood ginie, oczywiście (napiszę, jak zwykło się pisać) w
tajemniczych okolicznościach.
Obawiam się, że to nudne streszczonko zainteresuje
niewielu, nie lepiej z początkiem powieści, bo ten jest niczym jazda pociągiem
z przeciągającym się wypatrywaniem mocniej posklejanych wątków (bo każda śrubka tu od czegoś innego), które na
szczęście zaczynają się właściwie wraz z wsiąknięciem tytułowego bohatera.
Zdaje się, że narrator swoimi słownymi wyczynami postanowił zabawić
słuchaczy, co czasami zyskuje wręcz przeciwny skutek, trafniejsze byłoby
dążenie do odcięcia czytelnika od rzeczywistości, uczynienia z niego słupa, który
z otwartymi ze zdumienia ustami tylko czeka na każde kolejne zdanie. Niestety autor
świetnie znanej większości moli książkowych Opowieści wigilijnej raczej obrał inne środki zaradcze. Doskonale
wychodzi mu natomiast charakterystyka postaci, od razu wiadomo, kogo utknąć do
jakiej szufladki; nieco irytują dialogi – jakby patetycznie wygłaszane
momentami mowy, przeznaczone tylko i wyłącznie dla osób trzecich, zbyt
ugrzecznione. Może odrobinę męczy też wyidealizowanie ze wszech miar postaci głównej
bohaterki. Ale prawie wszystko do pewnego stopnia wygładza klimat epoki
wiktoriańskiej. Dickens z namiętnością reżysera wprowadza czas teraźniejszy, aż
wypadałoby stwierdzić, że początkowo jego zamierzeniem było napisanie
scenariusza, co też podpowiada wprowadzony na początku wykaz i opis postaci. Dodatkowo
otrzymujemy lekki humor, i nasuwa się może nieuzasadniona uwaga, że książka o
wiele bardziej nadaje się do głośnego niż do cichego czytania, tyle tu
dialogów, a nawet wskazań, które słowa należy zaakcentować.
Czy po przeczytaniu niedokończonej powieści Charlesa
Dickensa można stwierdzić, że pisarz sprawdził się jako twórca kryminałów?
Wyjaśnienie nagłego zaginięcia Drooda nasuwa się zbyt szybko, ale do książki załączono
trzy różne wersje ostatecznych zakończeń, więc to, które nasunęło się mnie, nie
musi o niczym przesądzać. Trudno odpowiedzieć na zadane wyżej pytanie, ale jeśli
ktoś jest zainteresowany, chętnie oddam książkę. Fanów Dickensa proszę o
informację w komentarzu.
Co ciekawe, niektórzy, jak Artur Conan Doyle, Raymond Chandler
czy George Bernard Show, wciąż pragną rozwikłać pośmiertną zagadkę, ponieważ Dickens zmarł podczas tworzenia powieści, a czytelnicy
ukazującego się w odcinkach tekstu pozostali niepocieszeni. Obstawiam, że, co
tu dużo mówić, bardziej brakiem dalszego ciągu Tajemnicy niż śmiercią pisarza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz