Miałam zamiar napisać,
że Roland Topor wali słowami jak toporem, ale nie napiszę, ponieważ Topor nie
zalicza się do pisarzy, których mogłabym określić w taki sposób. Jedno jest
pewne, imię autora Chimerycznego lokatora niewątpliwie kojarzy się z Pieśnią
o Rolandzie, nie wiadomo jednak, ile w samym Toporze ze znanego bohatera, i
zapewniam, że dochodzić tego nie będę. Ale mniejsza z tym. Przejdźmy do rzeczy.
Chimerycznego
lokatora czyta się jednym tchem, mniej więcej, tj. do ostatniego rozdziału,
bo to, co ma miejsce w rozdziale ostatnim, wydaje się czystym absurdem. Akcja
pędzi jak lokomotywa po szynach, ale właśnie w końcowym fragmencie, tj. w
Epilogu, dochodzi do wykolejenia, bo właściwie nie wiadomo, co to ma być,
nagle bez żadnych wyjaśnień bohater główny znajduje się (o ile się nie mylę) w
szpitalu psychiatrycznym. A o pozostałych bohaterach, czy też o motywach ich
postępowania ani mru-mru. Ale od początku. Oto młody człowiek wprowadza się do
kamienicy i odtąd jego życie zamienia się w koszmar. Co jest powodem? Poniekąd
hałasy jakie wywołuje, a wiadomo, o co
najbardziej blokowi mieszkańcy drą ze sobą koty. Jednak sytuacja Trelkovsky’ego nie wygląda tak, można powiedzieć, komfortowo jak sytuacja zwykłego mieszkańca
bloku, ten bowiem ściszy głos i tym samym zamknie usta sąsiadom. W omawianej tu
książce hasło „Wolnoć Tomku w swoim domku” nie ma absolutnie prawa bytu.
Lokator Topora nie tylko swoją oczywistą, w takiej sytuacji, taktyką nie zamyka
ust sąsiadom, lecz zwiększa tylko napięcie między nimi a sobą, powiększa ich
agresję; właściwie to mało powiedziane; za pretensjami innych
lokatorów domu kryje się coś więcej niż zwykłe niezadowolenie, a oni sami jawią
się jako powiązana ze sobą grupa, gotowa wykończyć każdego, kto wprowadzi się
do ich kamienicy, i tak też wykańczają Trelkovsky’ego - za pomocą środków
trudnych do wyobrażenia.
Cała
sytuacja albo raczej ta właśnie kamienica przypomina mi w pewien sposób „kamienicę”, czyli państwo, komunistów; nie wiem dlaczego z tym właśnie mi się skojarzyła, być
może dlatego, że każdy, kto się wyłamuje, tutaj może nie mieć łatwego życia lub
też może nie mieć go w ogóle; po prostu zostaje zaszczuty. Aby przetrwać w
kamienicy, trzeba być niesłyszalnym, choć i to niewiele pomoże.
Oto
plusy.
Minus
postawiłam przy fragmencie, w którym autor za pomocą myśli Trelkovsky’ego zbezczeszcza
sacrum, co uważam za absolutnie zbędne. I mimo że Trelkovsky ogólnie odbierany
będzie jako postać pozytywna, to owo jedno zdanie może przedstawiać go w
negatywnym świetle. Druga rzecz to instrumentalne traktowanie kobiet przez bohatera, co można
zauważyć już w momencie, kiedy Trelkovsky poznaje Stellę (a i kobiety nie są tu „zaprezentowane”
w lepszym świetle), jednak gdy po niedługim czasie życie naszego lokatora zamienia się w
koszmar, czytelnik właściwie nie ma już
szans, by poznać tytułowego lokatora „w realu”.