Pępowina Majgull Axelsson prawdopodobnie nie bez przyczyny otrzymała taki właśnie tytuł. Niemal każdy z bohaterów nosi w sobie pewną tragedię lub boryka się z trudną codziennością. W każdym umiejscowiła się jakaś drzazga, której nie da się wyjąć pęsetą ani dostatecznie zręcznymi palcami, ponieważ tkwi ona zbyt głęboko. I co najważniejsze, owa rana częstokroć znajduje swój początek już w dzieciństwie. Postępowanie rodziców, sposób, w jaki traktują dziecko, to, ile poświęcają mu uwagi, wpływ otoczenia, brak miłości lub jej nadmiar wywierają olbrzymi wpływ na dalszy rozwój młodego człowieka i na jego dalsze, dorosłe już życie. Przykłady tej od dawna poruszanej przez psychologów kwestii dostatecznie dobrze obrazuje w swojej książce Axelsson. Jej bohaterowie zostali jak gdyby naznaczeni właśnie w dzieciństwie (choć może nie wszyscy z nich) i między innymi stąd bierze się ich takie, a nie inne postępowanie; stąd tak, a nie inaczej, wychowują swoje dzieci, i najczęściej nie mają pojęcia, a może nie chcą zanadto dopuścić do głosu prawdy o popełnianych przez siebie rodzicielskich błędach. Mimo całej miłości dla swoich córek czy synów i mimo że chcą dla nich jak najlepiej, to niedostatki czegoś wewnątrz sprawiają, że w ich rodzicielskim podejściu do potomków napotyka się usterki, które pociągają za sobą dalsze konsekwencje.
Majgull Axelsson po mistrzowsku przedstawia stronę
psychologiczną postaci. Powołuje do życia niezwykle barwne, skomplikowane
bohaterki (przede wszystkim kobiety), z których każda mogłaby stanowić materiał
na odrębną powieść. Perfekcyjna Anette, której nawet jeden pyłek na dywanie nie
da spokoju, dopóki się go stamtąd nie pozbędzie – zakochana w swoim
pociągającym z butelki mężu, który w swojej nieporadności wiecznie potrzebuje
jej opieki. Tyrone, który ma serdecznie dość nieustannej gadaniny swojej żony i nierzadko zadaje sobie pytanie, czemu służą te wszystkie słowa wypowiadane
przez ludzi, wciąż jednakowe i w zasadzie o niczym. Ale to nie jedyny problem
tego bohatera, o którym ma się ochotę, podobnie jak o pozostałych, dowiedzieć
jeszcze więcej i więcej. Bo historia każdego z nich wciąga niesłychanie mocno. Nęcą
niepomiernie wszystkie możliwe szczególiki i szczegóły, jeszcze więcej tego, co
dają nam od siebie Minny, Tyrone czy pozostałe osoby. Ich nieujawnione przed
otoczeniem myśli tu wynurzają się jak kret z norki – wtedy, gdy nikt nie widzi.
I w zasadzie zastrzeżeń brak. Poza jednym. Za aut należy
oczywiście uznać fakt, że każda z postaci Pępowiny nosi w sobie jakąś zadrę,
tajemnicę. I podobnie rzecz ma się ze sposobem przedstawienia myśli uwięzionych w restauracji osób. Jest kapitalny.
Tyle tylko że czytając kolejne rozdziały, zaczyna odnosić się momentami
wrażenie, że każdy z nich dotyczy tej samej osoby, ponieważ zastosowane style cechuje
zbytnie podobieństwo, żeby nie powiedzieć, że są niemal identyczne. Gdyby nie
postawione na wstępie rozdziałów imiona postaci, trudno nawet byłoby się
początkowo zorientować, kto w danym momencie mówi, czyj to cichy monolog.
Mimo tego naprawdę polecam Pępowinę wszystkim miłośniczkom
i miłośnikom powieści psychologiczno-obyczajowych. Nie można się od niej
oderwać – podobnie zresztą jak od Ja nie jestem Miriam, która, moim
zdaniem, nawet przebija omawianą tu lekturę. Realia inne, czasy inne, kompletnie odmienne problemy, ale to
jest coś. Takich książek się nie zapomina.