Dwoje do pary,
czyli Ivy i Fisher, natrafiają na siebie w pracy, chociaż właściwie to bardziej
skomplikowane:
Prawda o naszym
związku jest zbyt skomplikowana, żeby dzielić się z nią z nieznajomą w
podmiejskim zajeździe, kiedy masz ochotę dopić drinka i iść na górę do pokoju.
Poza tym kwestia tego, jak się poznaliśmy, jest czysto akademicka. Nie pytasz
przecież, skąd wziął się deszcz, po prostu zachwycasz się tęczą.
Tak więc pierwszy etap akcji mamy odfajkowany. Gdy
bohaterowie poznają się bliżej, a właściwie gdy poznają się bardzo blisko, w
ciągu zaledwie dziewiętnastu dni - czytelnicy otrzymują odpowiedź na pytanie, skąd
się biorą dzieci. (To zdecydowanie edukująca lektura, szczególnie dla
przyszłych matek). Raptem okazuje się, że nawet stan zakochania nie uwalnia od problemów, bo nadal trzeba mierzyć się z prawdziwym życiem i jego problemami. Wyrazy współczucia, Fisher – tak entuzjastyczne
podsumowanie mogłoby paść z ust siostry zadurzonego po uszy, która przez tę radość egzystencji już
przeszła o własnych siłach i swoimi wspomnieniami nierzadko nęka brata. Cóż, co dwoje dzieci,
to nie jedno.
Styl książki i cała atmosfera, w jakiej utrzymana jest historia naszych znajomych, początkowo przypominał mi opowiadania Anny
Gavaldy zawarte w Chciałbym, żeby ktoś
gdzieś na mnie czekał, potem świetną komedię Notting Hill, a następnie… jakby to sformułować? Następnie
stwierdziłam, że powinnam omijać z daleka pozycje z balonikami i innymi
miłosnymi fotografiami czy emblematami na okładkach i wziąć się za coś
cięższego kalibru. Delikatne błony wypełnione powietrzem już dawno stały się za
lekkie.
Niewykluczone, że gdyby autor nie zrywał się nieludzko
wcześnie rano z tym swoim pisaniem, tylko postawił na wieczory, wyszłoby coś
bardziej annokareninowego, ale z pewnością nie o stworzenie dzieła w stylu Tołstoja mu chodziło.
Romantyczna powieść Andy’ego Jonesa jest łatwa w
odbiorze, prosta, zabawna i kraulem płynie do przodu – szybko wzruszającym się radzę
zaopatrzyć się w chusteczki do nosa. Niejedna czytelniczka znudzona codziennością będzie pewnie z
nosem przyklejonym do książki przemycać po kryjomu myśl: „Ach, co to była za miłość! Nie to,
co z moim starym. Pierwszego roku jeszcze mnie doceniał, uwielbiał i obiecywał
góry złote, jasne! Zimą, jak śnieg spadnie, to nawet srebrne mam za darmo, a
teraz?!”. Itd.
Warunki przypisane współczesnym powieściom romantycznym, pożeranym
namiętnie przede wszystkim przez kobiety, zostały spełnione w stu procentach. Odrobinę
zawadza bezbarwność, a właściwie niedobór głównej bohaterki. W zasadzie w miarę dobrze poznajemy
tylko Fishera, jego punkt widzenia, uczucia, obawy, myśli. Jaka tak naprawdę
jest Ivy, trudno orzec. Nie ułatwia nam tego Fisher występujący w pierwszej osobie. Cóż, jak to
zakochany – zapomniał przedstawić miłość swojego życia, podczas gdy z zaprezentowaniem siebie
samego poszło mu całkiem, całkiem. Pamiętał natomiast o lakonicznych, niestety
– ale jednak – momentach refleksji:
Nikt nie ma ambicji,
żeby utrzymywać się z reżyserowania filmów reklamowych. Nikt w dzieciństwie nie
marzy o tym, żeby kręcić reklamy papieru toaletowego, tak jak nikt nie marzy o
pisaniu prasowych nagłówków, komponowaniu dżingli reklamowych,
fotografowaniu hamburgerów czy byciu
twarzą tanich ubezpieczeń samochodowych. Każdy chciałby pisać powieści lub
hymny, fotografować modelki, grać Hamleta, kręcić filmy, zarobić milion i
poślubić gwiazdę filmową.
„Każdy” to nieco
przereklamowane słowo w tym akapicie, zanadto uogólniające, aczkolwiek
odpowiednie – jak na pracownika agencji reklamowej – czyli Fishera, a zarazem
autora – przystało. Jednak z tym pisaniem hymnów, fotografowaniem modelek i
całą resztą ociupinę przeholowane. Już nie wspomnę o graniu Hamleta.
Dwoje do pary z
pewnością będzie idealnie pasować na półkę „Lekkie, słodkie i romantyczne” na
stronie lubimyczytać.pl. Chociaż… to nawet nadaje się na scenariusz filmowy.
Ale może najlepiej zapoznajcie się z opinią cioci ebi, na którą trafiłam
całkiem przypadkiem i która mnie wprost zahipnotyzowała. Opowiadać z takim
zapałem o książkach – to jest coś!
Ciociu Ebi, jak nic nadajesz się do
stworzenia nowego programu dla moli książkowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz