
Życie tytułowej Violette toczy się w domku koło cmentarza oraz na nim samym i jest osnute tajemnicą. Dlaczego główna bohaterka wybrała takie właśnie miejsce do życia, dlaczego znalazła się w miejscu, od którego stroniłaby większość ludzi, tym bardziej w ciemnych godzinach nocnych? Skąd w tej kobiecie owo - wszechobecne w jej monologach - pogodzenie się z życiem i bezgraniczny spokój? Co takiego wydarzyło się w przeszłości, co mogło skłonić ją do napisania takich słów:
"Chcę być sama. Jak każdego wieczoru. Do nikogo nie mówić. Czytać, słuchać radia, wziąć kąpiel. Zamknąć okiennice. Narzucić na siebie kimono z różowego jedwabiu. Po prostu poczuć się dobrze.
Po zamknięciu cmentarnej bramy mam czas dla siebie. Mam go na wyłączność. To luksus być właścicielem własnego czasu. Sądzę, że to jeden z największych luksusów, jakie człowiek może sobie zafundować". (s. 47)
W istocie to luksus, zwłaszcza kiedy ma się pod ręką TAKĄ książkę. Zaskakująca jest delikatność, lekkość tekstu, którą zauważyłam nie tylko w tej francuskiej powieści. Jak gdyby autorka bała się urazić czytelnika zbyt mocnymi słowami. Tę samą cechę dostrzegłam w opowiadaniach Anny Gavaldy "Chciałbym, żeby ktoś gdzieś na mnie czekał" i w filmie "Amelia", również przecież produkcji francuskiej. Czy jednak niesłusznie nasunęła mi się na myśl delikatność kilku francuskich tekstów, których zbyt dużo nie czytuję? W tym momencie trudno mi odpowiedzieć na to pytanie.
W "Życiu Violette" możecie nie znaleźć porywów, gwałtownych zdań, możecie nie westchnąć: "O rany, to niemożliwe!" (chyba nie, choć może na końcu jednak tak). Tę historię czyta się tak, jakby siedziało się nad cudownym, szumiącym morzem. Po prostu jest piękna. Tak piękna jak jeden z tytułów jej rozdziałów:
"Ludzi nigdy nie spotyka się przez przypadek. Pisane im było, żeby drogi ich przecięły się z jakiegoś powodu" (s. 70)