25 grudnia 2012 roku, godzina
22.10
*Uwaga!
Tekst niepublicystyczny (pisany w godzinach, kiedy człowiek pisze coś innego, niż myśli). Tekst może zawierać błędy logiczne, interpunkcyjne itp.
Hmmm… zdaje się, że od nie
pamiętam kiedy nie przeczytałam żadnej książki, nie wspominając o kilku, na
temat których już dawno dziesiątki badaczy napisało dziesiątki prac, które
potem zmuszone były czytać tysiące gimnazjalistów lub studentów. Tak, krótko
mówiąc Mickiewicz i spółka to niełatwy orzech do zgryzienia… chyba że się
użyje dziadka do orzechów.
Więc mamy święta, a ponieważ w święta
należy odpoczywać, tak też odpoczywam… mniej więcej, pomijając szczegóły.
A odpoczywając, zastanawiam się, po co pisze się prace licencjackie. Ponieważ: na początek w takiej pracy należy
przedstawić temat (gdyby ktoś przypadkiem wiedział, po co we wstępie zapowiadać
temat, który został zapowiedziany wcześniej, poprzez wpisanie go na stronie
głównej, na co starczyła jedna linijka, byłabym wdzięczna, gdyby mi to
wytłumaczył). Po drugie, po co pisać zakończenie, w którym trzeba dokonać
podsumowania, która to czynność polega na powtórzeniu tego wszystkiego, co już
się napisało, tyle że w skrócie, obejmującym mniej więcej dwie strony. Gdyby
tu chociaż można było dodać coś nowego, ale niestety… najlepiej użyć słowa „reasumując”
i wyklepać to, co już było, co więcej, co już było nie tylko w części głównej,
ale również w konspekcie. Więc gdyby ktoś przypadkiem wiedział, po jakie licho
to wszystko, byłabym wdzięczna za wyjaśnienie. Doszłam do wniosku, że praca
licencjacka przypomina zadanie matematyczne, masz określone reguły i koniecznie
musisz się ich trzymać, bo jak nie, to całe zadanie poleci na łeb, na szyję; z
jednym wyjątkiem!, w matematyce 2 x 2 = 4,
a tutaj rozwiązań jest nieskończona ilość, więc możesz sobie gdybać, coś
tam dopisywać na własną odpowiedzialność, a kiedy już wyczerpią ci się pomysły,
dowiadujesz się, że odpowiedź zasługuje na ndst., a prawidłowej należy szukać w
innym źródle, przy założeniu, że źródeł jest w przybliżeniu z 200.
Co zrobić. Życie jest strasznie
skomplikowane, tak sobie pomyślałam, bo ostatnio „spędziłam niedzielę” (tzn.
ćwierć niedzieli) z Violettą Villas (kurczę, zawsze mi się myli: z Violettą
Willas czy z Wiolettą Villas?), w każdym razie z Czesławą Cieślak, i
przypomniała mi się wypowiedź Bogusława Kaczyńskiego, z której wynikało, że Villas
miała lub powinna mieć zdrowie… psychiczne, gdyż Mira Zimińska powiedziała mu (tj.
Kaczyńskiemu) kiedyś, że „Do kariery potrzebne jest zdrowie”. Nie wiem, czy
Zimińska miała na myśli tłumy śledzące każdy krok wielkiej gwiazdy, ale
obstawiam, że o to między innymi jej chodziło. No więc ponieważ do kariery
potrzebne jest zdrowie [psychiczne], tak więc najprawdopodobniej do zwyczajnego
życia aż tak bardzo owo zdrowie nie jest niezbędne. Ale to nie cynizm… taka
myśl mi się nasunęła po matematycznym rozważeniu. A realnie rzecz biorąc,
ostatnio całkiem przypadkiem trafiłam na forum, na którym internauci
„wypowiadają” swoje negatywne myśli na temat pewnej gwiazdy, co swoją drogą
jest godne pożałowania, bo już nawet nieważne, co oni tam wypisują, tylko po co
to robią. Mówiąc szczerze, jest to działanie niekorzystne tak dla nich, jak i
dla owej gwiazdy, bo, po pierwsze: wypowiadając te swoje mądrości, „stawiają się
w niekorzystnym świetle”, delikatnie mówiąc, a mówiąc niedelikatnie, nie ma w tym za grosz poczucia wyobraźni, kompletny brak odpowiedzialności, ale… trzeba machnąć ręką.
W każdym razie Mira Zimińska
pewnie miała rację, chyba też musiała mieć zdrowie psychiczne. Tak, trzeba poczytać o Mirze Zimińskiej, ponieważ drugie jej zdanie, które zacytował
Bogusław Kaczyński, brzmiało: „Pamiętaj, wszystko ci w życiu darują, oprócz
talentu”. Tak, coś na ten temat wiem,
mam wielki talent do pisania bzdur i
do stawiania przecinków w niewłaściwych miejscach; nie wiem, czy Mira Zimińska
wybaczy mi, że postawiłam te przecinki tak na wyczucie, według zasad, a może wolałaby inaczej, nie cytując jej
wypowiedzi z żadnej książki, ale „ze słuchu”. Nie wiem też, czy nie powinnam
zapytać o to jakiegoś fachowca, to może być uznane za plagiat[i]. Na
wszelki wypadek dodam małą, niefachową (bo fachowe są tak samo nudne jak fachowo stawiane przecinki) bibliografię (na końcu tekstu).
Poza tym chyba jednak przeczytam
też biografię o Villas (za 10 lat?, może się dowiem, czym myła włosy). Obawiam
się, że niedługo zacznę się zaliczać do tych wypisujących co im ślina na język
przyniesie.
Ten inteligentny, komputerowy
program wciąż podkreśla mi słowo Villas, zresztą Willas też podkreśla; będę
musiała zajrzeć do wyszukiwarki. Siedzenie przy włączonym komputerze to taka strata czasu…
Właśnie pozostało mi 10 % energii
(komputerowej)… własnej nieco mniej.
[i] Zob. „Niedziela z Wiolettą Villas” emitowana 23 grudnia
2012 r. tuż po przewidywanym, acz niedokonanym końcu świata; w programie TVP Kultura, od
godziny 16 (w przybliżeniu) do 19 (w przybliżeniu).
Chociaż, właściwie, nie mogę
napisać „zob.”, bo 23 XII już minął, emisja „się wyczerpała”, no i gdzie to
teraz zobaczy czytelnik, Cóż, to nie moja wina, zazwyczaj każą pisać zob.,
chociaż moim zdaniem powinni kazać pisać: jeśli Państwo chcą, mogą, ale nie
muszą Państwo zobaczyć to i to, tam i
tam, a jeśli nie mają Państwo ochoty, to po co się męczyć, ta książka albo
program, mimo, że był/a, może już dawno nie istnieć. „Zob.” sugeruje, że
koniecznie musisz to coś zobaczyć, a jak wiadomo ludzie nie znoszą nakazów.
Istotnie, naukowcy zajmujący się przypisami, powinni się poważnie nad tym
zastanowić. No bo jak to brzmi, pisać do profesora „zob”., w tej nieszczęsnej
pracy licencjackiej np.; nie wiadomo, co sobie taki pomyśli. Ja bym sobie
pomyślała: „Jak chcesz, to sama zobacz, a nie każesz mi tracić czas”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz