Czyżby za mało soli?
Drugi punkt to idealnie dobrane do pierwotnych i powiązane ze sobą
odpowiedniki poszczególnych wydarzeń i osób. Jest bowiem i państwo, niemające
sobie równych, i jego „właściciel” – Garison (Neron) w swoim zepsutym moralnie świecie,
są winni upadku ekonomicznego Stanów Zjednoczonych Świata chrześcijanie, niesłusznie
przeznaczeni na ukrzyżowanie, jest narwany Szymon (Winicjusz), jest Petroniusz,
jest czarny charakter – Smith (Chilon), przeszyta poczuciem winy Angel (Ligia)
i historia miłosna na piedestale.
Trzeci punkt – tekst nie zanudza, a momentami niecierpliwie czeka się na
dalszy rozwój wypadków. Wizja przyszłości nie pozostawia czytelnika obojętnym. Rzec
można, Quo vadis odbite w lustrze,
tyle tylko że w innym czasie, miejscu, w odmiennych warunkach i… w nieco zamazanej lustrzanej szybie.
U Sienkiewicza poganie to stado wilków żądnych krwi, jeśli nie
krwi byka na arenie, to człowieka. U Abrama poganami zwie się grupę facetów w
garniturach (czasami w strojach a’la Neron) i kobiet w nie mniej wykwintnym odzieniu, znających się wyłącznie na komputerach, najlepszych strategiach
marketingowych i oczywiście na modzie; tj. grupę tzw. konsumentów. To, co u
Sienkiewicza mocne, u Abrama obniżyło loty. I nie mam tu na myśli wyłącznie
sposobu ukazania pogan. Atmosfera stanowczo odbiega od tej, jaką wyczuwa się w powieści polskiego
noblisty. Ktoś mógłby się sprzeciwić, bo skoro znaleźliśmy się w 2112 r., to siłą rzeczy atmosfera trzeciego tysiąclecia nie może odpowiadać atmosferze wyrosłej
spod pióra autora Trylogii. No i ja się zgadzam. Co więcej, świetny zarys, doskonałe
dopasowanie wszystkich szczegółów, puzzle poskładane idealnie. Tylko nie jestem
pewna, czy to wystarczy. Jeżeli chodzi o zainteresowanie dzisiejszego odbiorcy,
to być może jak najbardziej.
Brakuje mi tu tylko ironii
Petroniusza, śmieszności Nerona, buntowniczości Winicjusza, grania na emocjach
czytelnika, a więc przede wszystkim psychologii poszczególnych bohaterów, tj. głębszego
odmalowania charakterów i silniejszego
nakreślenia stosunków między postaciami.
Momentami odnosi się wrażenie, że właśnie trafiło się na podręcznik z historii
ekonomii, gospodarki i religii, z wiadomościami z kraju i ze świata włącznie (choć z
pewnością uzasadnionymi w tym wypadku), a miejscami akcja płynie niczym Titanic
do portu Śmierci.
I co mnie dziwi najbardziej, to narracja, która w niektórych momentach
przypomina sprawozdanie, oraz dialogi. Styl tak elegancki… Aż trudno uwierzyć, że za 100 lat ludzie będą posługiwać się tego typu słownictwem, w dodatku
udekorowanym archaizmami. Obstawałabym raczej za tym, że nasz werbalny sposób
porozumienia się upadnie na samo dno. Choć… oby te przewidywania się nie
sprawdziły. Ale skoro mamy do czynienia z tzw. sferą wyższą (pod względem
zajmowanych stanowisk), to może ów fakt uzasadnia wprowadzenie takiego stylu.
Julian Krzyżanowski nazwał Quo
vadis Sienkiewicza „najsławniejszą powieścią polską”, a ja muszę
stwierdzić, że przepis na tort Martina Abrama był świetny, lecz nie wszystkie
składniki kilku warstw odmierzono dokładnie.
Wątpię, czy jakąkolwiek książkę napisaną na podobieństwo Quo vadis czy na wzór innej powieści
Henryka Sienkiewicza oceniłabym na bdb. Sienkiewicz to zbyt
duży fachowiec i trudno dostrzec podobieństwo jego techniki pisarskiej w technice dzisiejszych
twórców.
No i tak to jest, gdy człowiek pisze to, czego w rzeczywistości nie myśli, to czuje
się fatalnie, ale jak pisze to, co istotnie myśli, to czuje się dziesięć razy
gorzej.
Następnym razem wydam chyba tylko ocenę, od 1-6, będzie prościej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz