A poza tym radzę mieć
się na baczności przy lekturze Epidemii w dawnej Polsce. Zapewne
niejeden czytelnik ze zbyt wybujałą wyobraźnią, pochłonięty historią dawnych
schorzeń, zacznie dopatrywać się na własnej skórze symptomów ospy, dżumy,
dyzenterii… tym bardziej jeśli owa zaraza zbierała swego czasu żniwo w jego
własnej miejscowości. O cholera… (to nie przekleństwo, to choroba) właśnie
zatrzymałam się na stronie setnej. Tak... mogłabym przysiąc, że nie dalej jak parę
dni temu zauważyłam u siebie kilka maleńkich guzków, włosy… włosy… wypadają
garściami. Trąd… jak nic trąd. Chociaż z drugiej strony to może być ospa. No
tak, zdaje się, że w dniu szczepień moi rodzice zapomnieli zaprowadzić mnie do
przychodni zdrowia. Jestem niemal pewna, że tam nie trafiłam, nie pamiętam, jak
mnie kłuli (nie rodzice oczywiście, ale personel w białych fartuchach), a takie
rzeczy się zazwyczaj pamięta. Książeczka zdrowia taka zagryzmolona, że nijak
nie można stwierdzić, co w odpowiedniej rubryce nawpisywała odpowiednia
pielęgniarka. Pewnie z braku czasu wstrzyknęła podwójną dawkę wrzeszczącemu smarkaczowi, w panice omijając tego mniej wrzeszczącego. Dobra, to jednak może
być dżuma, kilka miesięcy temu szczur zagryzł kota, nie! kot zagryzł szczura, a
wiadomo, co ten Camus wypisywał. Gorączka przeddżumowa na sto procent. Poza tym istnieje możliwość, że
wcześniej, niż należy, uznają mnie za zmarłą. Cytuję:
Bardzo często nie brano pod uwagę, że choroba mogła
wprowadzić człowieka w stan tymczasowej śpiączki albo znacząco spowolnić jego
puls. W takich przypadkach przeżywali tylko nieliczni; (biorąc pod uwagę predyspozycje mojego pulsu, raczej nie zaliczyłabym się do owych nielicznych) taki los spotkał dziecko stolarza Grossa z Ryni na Mazurach – podczas dżumy z
1709 r. uznawszy za zmarłe, włożono je do trumny, gdzie spędziło całą noc. W
tym samym roku na wozie z trupami umieszczono woźnego z gdańskiego gimnazjum i
tylko przez przypadek zauważono, że jest on chory, ale żywy. (Hmm… no, no,
nawet zauważyli, że był chory, a wydawałoby się, iż to się rozumie samo przez
się - skoro zmarł, to znaczy, skoro mógł umrzeć). Kilkakrotnie za zmarłą od
zarazy uznano niejaką Mariannę, usługującą lubelskim grabarzom w 1711 r.:
Zostając u kopaczów bez czas niemały,
tam chorowałam i trzy razy po mnie zajeżdżali, chcąc mnie wywieźć i żywą
zakopać – wyznała później urzędnikom miejskim. (Wiadomo, do trzech razy
sztuka, jak im się dwa razy nie udało, to spróbowali jeszcze raz).
No dobrze, to nie jest śmieszne. Dla zdezorientowanych mam
radę: możecie potraktować ten tekst jako przymiarkę do stworzenia komedii
dramatycznej, ewentualnie dramatu komediowego na miarę dzieł Szekspira.
Zdaje się, że odrobinkę odbiegłam od tematu, to miała być recenzja.
Co zrobić, czasami wychodzi zakalec. Trudno, nic nie poradzę, że czytanie o
chorobach dla co niektórych staje się równoznaczne z ich posiadaniem.
Swoją drogą, historia jednak jest pasjonująca.
PS: Nawet jeśli to dżuma… non omnis moriar (zostawisz po sobie te wredne zarazki).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz