niedziela, 26 lutego 2017

Andy Jones, "Dwoje do pary", Świat Książki, Warszawa 2017


Dwoje do pary, czyli Ivy i Fisher, natrafiają na siebie w pracy, chociaż właściwie to bardziej skomplikowane:

Prawda o naszym związku jest zbyt skomplikowana, żeby dzielić się z nią z nieznajomą w podmiejskim zajeździe, kiedy masz ochotę dopić drinka i iść na górę do pokoju. Poza tym kwestia tego, jak się poznaliśmy, jest czysto akademicka. Nie pytasz przecież, skąd wziął się deszcz, po prostu zachwycasz się tęczą.

Tak więc pierwszy etap akcji mamy odfajkowany. Gdy bohaterowie poznają się bliżej, a właściwie gdy poznają się bardzo blisko, w ciągu zaledwie dziewiętnastu dni - czytelnicy otrzymują odpowiedź na pytanie, skąd się biorą dzieci. (To zdecydowanie edukująca lektura, szczególnie dla przyszłych matek). Raptem okazuje się, że nawet stan zakochania nie uwalnia od problemów, bo nadal trzeba mierzyć się z prawdziwym życiem i jego problemami. Wyrazy współczucia, Fisher – tak entuzjastyczne podsumowanie mogłoby paść z ust siostry zadurzonego po uszy, która przez tę radość egzystencji już przeszła o własnych siłach i swoimi wspomnieniami nierzadko nęka brata. Cóż, co dwoje dzieci, to nie jedno.  

Styl książki i cała atmosfera, w jakiej utrzymana jest historia naszych znajomych, początkowo przypominał mi opowiadania Anny Gavaldy zawarte w Chciałbym, żeby ktoś gdzieś na mnie czekał, potem świetną komedię Notting Hill, a następnie… jakby to sformułować? Następnie stwierdziłam, że powinnam omijać z daleka pozycje z balonikami i innymi miłosnymi fotografiami czy emblematami na okładkach i wziąć się za coś cięższego kalibru. Delikatne błony wypełnione powietrzem już dawno stały się za lekkie.
Niewykluczone, że gdyby autor nie zrywał się nieludzko wcześnie rano z tym swoim pisaniem, tylko postawił na wieczory, wyszłoby coś bardziej annokareninowego, ale z pewnością nie o stworzenie dzieła w stylu Tołstoja mu chodziło. 
Romantyczna powieść Andy’ego Jonesa jest łatwa w odbiorze, prosta,  zabawna i kraulem płynie do przodu – szybko wzruszającym się radzę zaopatrzyć się w chusteczki do nosa. Niejedna czytelniczka znudzona codziennością będzie pewnie z nosem przyklejonym do książki przemycać po kryjomu myśl: „Ach, co to była za miłość! Nie to, co z moim starym. Pierwszego roku jeszcze mnie doceniał, uwielbiał i obiecywał góry złote, jasne! Zimą, jak śnieg spadnie, to nawet srebrne mam za darmo, a teraz?!”. Itd.

Warunki przypisane współczesnym powieściom romantycznym, pożeranym namiętnie przede wszystkim przez kobiety, zostały spełnione w stu procentach. Odrobinę zawadza bezbarwność, a właściwie niedobór głównej bohaterki. W zasadzie w miarę dobrze poznajemy tylko Fishera, jego punkt widzenia, uczucia, obawy, myśli. Jaka tak naprawdę jest Ivy, trudno orzec. Nie ułatwia nam tego Fisher występujący w pierwszej osobie. Cóż, jak to zakochany – zapomniał przedstawić miłość swojego życia, podczas gdy z zaprezentowaniem siebie samego poszło mu całkiem, całkiem. Pamiętał natomiast o lakonicznych, niestety – ale jednak – momentach refleksji:

Nikt nie ma ambicji, żeby utrzymywać się z reżyserowania filmów reklamowych. Nikt w dzieciństwie nie marzy o tym, żeby kręcić reklamy papieru toaletowego, tak jak nikt nie marzy o pisaniu prasowych nagłówków, komponowaniu dżingli reklamowych, fotografowaniu  hamburgerów czy byciu twarzą tanich ubezpieczeń samochodowych. Każdy chciałby pisać powieści lub hymny, fotografować modelki, grać Hamleta, kręcić filmy, zarobić milion i poślubić gwiazdę filmową.

„Każdy” to nieco przereklamowane słowo w tym akapicie, zanadto uogólniające, aczkolwiek odpowiednie – jak na pracownika agencji reklamowej – czyli Fishera, a zarazem autora – przystało. Jednak z tym pisaniem hymnów, fotografowaniem modelek i całą resztą ociupinę przeholowane. Już nie wspomnę o graniu Hamleta.

Dwoje do pary z pewnością będzie idealnie pasować na półkę „Lekkie, słodkie i romantyczne” na stronie lubimyczytać.pl. Chociaż… to nawet nadaje się na scenariusz filmowy. Ale może najlepiej zapoznajcie się z opinią cioci ebi, na którą trafiłam całkiem przypadkiem i która mnie wprost zahipnotyzowała. Opowiadać z takim zapałem o książkach – to jest coś! 
Ciociu Ebi, jak nic nadajesz się do stworzenia nowego programu dla moli książkowych. 



sobota, 11 lutego 2017

William Makepeace Thackeray, "Targowisko próżności"

William Makepeace Thackeray swoim Targowiskiem próżności – powieścią o angielskiej arystokracji XIX wieku, musiał podbić serce niejednej współczesnej mu czytelniczki, bo nie inna, ale właśnie ta powieść przyniosła powieściopisarzowi największą sławę, a w późniejszych czasach doczekała się wielu ekranizacji.
Thackeray głównymi bohaterkami Targowiska uczynił dwie z gruntu odmienne młode osóbki, które właśnie opuściły pensję panny Pinkerton, a za progiem już czeka je życie, gdzie punkt główny wytycza obracanie się w odpowiednim towarzystwie celem nawiązania właściwych kontaktów, zaś w dalszej kolejności znalezienie kandydata na męża. I już człapią konwenanse. Na tym targowisku, o którym autor przypomina zanadto często, a nawet objaśnia jego znaczenie, jakby uznał, że otępiali czytelnicy nie będą w stanie właściwie zinterpretować tytułu, jasnego przecież do wyjaśnienia po lekturze książki, ludzie z dostatecznie wysokim rodowodem, chlubiący się należycie dużym do "bywania" poziomem materialnym dumnie podnoszą głowy, jak gdyby chcieli dać do zrozumienia ciżbie, kto ma tu władzę. Na salonach, gdzie odbywają się towarzyskie spotkania naszych bohaterów, aż duszno od próżności tych, którzy nie dopuszczają do siebie niegodnego ich wysokiego pochodzenia i sporego majątku (niekiedy znanego wyłącznie z opowieści) plebsu, żeby nie wspominać o odwracaniu się od dawnych, znajdujących się aktualnie w finansowych tarapatach towarzyszy.
Liczy się majątek, nieskażona opinia, bywanie wśród innych pochłoniętych wkręcaniem się do właściwego kręgu, żeby zapewnić nieskalaną przyszłość własnym córkom i synom. Nieudacznikom pochodzącym z mniej zasobnych domów, o których plotkuje się aż nadto, już dziękujemy!
Na takich wielcy patrzą z pogardą, jak na inną rasę lub jak na trędowatych.
To punkt główny dzieła, które momentami może nużyć, ale jest beletrystycznym upamiętnieniem dawnych społecznych obyczajów, i dlatego zainteresowanych tym, jak wyglądały XIX-wieczne koligacje możnych, powinno zaciekawić.

Nie znalazłam podpowiedzi na pytanie, czy powieść ukazywała się w odcinkach, ale zważywszy na dygresje powieściopisarza, łatwo dojść do takiego wniosku, chociażby gdy przywołać fragment poświęcony jednej z głównych bohaterek – Amelii:

„Nic nas ona nie obchodzi, jest mdła i bezbarwna” – pisze do mnie jakaś nieznana korespondentka, która ma dobrze wyrobiony, prawdziwie kobiecy charakter pisma i list zakleja piękną różową pieczątką. Dalej następują inne uwagi na podobną modłę, lecz mógłbym je powtórzyć tylko w przypadku, gdyby były naprawdę pochlebne dla młodej damy, o której mowa.

Natomiast po scenie pożegnania dwóch uczennic, opuszczających mury pensji panny Pinkerton, autor dodaje inną już, ale nie mniej ciekawą dygresję:

Jestem przekonany, że Jones, który otworzy tę książkę w swoim klubie, uzna wyżej przytoczone szczegóły za idiotyczne, dziecięco naiwne i okrutnie sentymentalne. Widzę nawet, jak ów Jones (nieco zaczerwieniony po zjedzeniu łopatki baraniej i wypiciu pół butelki wina) wydobywa ołówek, podkreśla wyrazy „idiotyczne, trywialne” […].

W rzeczy samej, można i tak. Chociaż nie to mnie intryguje, ale powieści w odcinkach, które ukazywały się w dawnych czasopismach. Nawet obmyśliłam plan na wyłonienie najbardziej poczytnej współczesnej książki, powiedzmy, polskiej. Otóż w kilku tygodnikach, dzienniki to lekka przesada, trudnością byłoby już samo wyrobienie się na czas z tekstem, powinny ukazywać się powieści w odcinkach. Taka praktyka szybko wskazałaby najbardziej rozchwytywane teksty, bez konieczności urządzania niezliczonej ilości konkursów. Widzę jeden problem, nie wszyscy czytelnicy są fachowcami od literatury, a często wolą lektury, przy których inni zasypiają już po przeczytaniu kilku stron. Hmm… 40 zł na miesiąc…
No, nieważne.
Zajmijmy się czymś ciekawszym, otóż kobiety z powieści z zapałem podziwiają kształtne męskie łydki, a poza tym stosują deskę do prasowania… STOP!, deskę do prostowania pleców. Hmm… 

[…] ponadto zaś pozwalam sobie zalecić na najbliższe trzy lata regularne stosowanie (przez cztery godziny każdego dnia) deski do prostowania pleców, bez której użycia nikt nie zdoła opanować tej wdzięcznej godności ruchów i postawy, tak nieodzownej każdej wykwintnej damie.

Naprawdę nie rozumiem, dlaczego dziś nie stosuje się desek do prostowania, tyle desek w okolicy.

Na koniec wspomnę, że powieść znalazła się na liście 100 książek (według BBC), które każdy człowiek powinien przeczytać:

1. Duma i uprzedzenie – Jane Austen 
2. Władca Pierścieni – John Ronald Reuel Tolkien 
     * Drużyna Pierścienia 
     * Dwie Wieże 
     * Powrót Króla 
3. Jane Eyre – Charlotte Brontë  
4. Harry Potter – Joanne Kathleen Rowling
     * Kamień Filozoficzny
     * Komnata Tajemnic
     * Więzień Azkabanu
     * Czara Ognia
     * Zakon Feniksa
     * Książę Półkrwi
     * Insygnia Śmierci
5. Zabić drozda – Harper Lee 
6. Biblia 
7. Wichrowe Wzgórza – Emily Brontë 
8. Rok 1984 – George Orwell 
9. Mroczne materie (seria) – Philip Pullman
    * Zorza północna
    * Magiczny nóż
    * Bursztynowa luneta
10. Wielkie nadzieje – Charles Dickens
11. Małe kobietki – Louisa May Alcott
12. Tessa D’Urberville – Thomas Hardy
13. Paragraf 22 – Joseph Heller
14. Dzieła zebrane Szekspira
15. Rebeka – Daphne du Maurier 
16. Hobbit – John Ronald Reuel Tolkien 
17. Birdsong – Sebastian Faulks 
18. Buszujący w zbożu – Jerome David Salinger 
19. Żona podróżnika w czasie (Zaklęci w czasie) – Audrey Niffenegger
20. Miasteczko Middlemarch – George Eliot
21. Przeminęło z wiatrem – Margaret Mitchell
22. Wielki Gatsby – Francis Scott Fitzgerald
23. Samotnia (Pustkowie) – Charles Dickens
24. Wojna i pokój – Lew Tołstoj
25. Autostopem przez Galaktykę – Douglas Adams
26. Znowu w Brideshead – Evelyn Waugh 
27. Zbrodnia i kara – Fiodor Dostojewski 
28. Grona gniewu – John Steinbeck 
29. Alicja w Krainie Czarów – Lewis Carroll 
30. O czym szumią wierzby – Kenneth Grahame
31. Anna Karenina – Lew Tołstoj
32. David Copperfield – Charles Dickens
33. Opowieści z Narnii – Clive Staples Lewis
       * Lew, czarownica i stara szafa
       * Książę Kaspian
       * Podróż Wędrowca do Świtu
       * Srebrne krzesło
       * Koń i jego chłopiec
       * Siostrzeniec czarodzieja
       * Ostatnia bitwa 
34. Emma- Jane Austen
35. Perswazje – Jane Austen 
36. Lew, Czarownica i Stara Szafa – CS Lewis
37. Chłopiec z latawcem – Khaled Hosseini
38. Kapitan Corelli (Mandolina kapitana Corellego) – Louis De Bernieres
39. Wyznania Gejszy – Arthur Golden 
40. Kubuś Puchatek – Alan Alexander Milne
41. Folwark zwierzęcy – George Orwell
42. Kod Da Vinci – Dan Brown 
43. Sto lat samotności – Gabriel Garcia Marquez
44. Modlitwa za Owena – John Irving
45. Kobieta w bieli – Wilkie Collins 
46. Ania z Zielonego Wzgórza – Lucy Maud Montgomery 
47. Z dala od zgiełku – Thomas Hardy
48. Opowieść podręcznej – Margaret Atwood
49. Władca much – William Golding
50. Pokuta – Ian McEwan
51. Życie Pi – Yann Martel
52. Diuna – Frank Herbert
53. Cold Comfort Farm – Stella Gibbons 
54. Rozważna i romantyczna – Jane Austen 
55. Pretendent do ręki – Vikram Seth
56. Cień wiatru – Carlos Ruiz Zafon
57. Opowieść o dwóch miastach – Charles Dickens
58. Nowy wspaniały świat – Aldous Huxley
59. Dziwny przypadek psa nocną porą (Dziwny przypadek z psem nocną porą) – Mark Haddon
60. Miłość w czasach zarazy – Gabriel Garcia Marquez
61. Myszy i ludzie (O myszach i ludziach) – John Steinbeck
62. Lolita – Vladimir Nabokov
63. Tajemna historia – Donna Tartt
64. Nostalgia anioła – Alice Sebold
65. Hrabia Monte Christo – Alexandre Dumas
66. W drodze – Jack Kerouac
67. Juda nieznany – Thomas Hardy 
68. Dziennik Bridget Jones – Helen Fielding 
69. Dzieci północy – Salman Rushdie
70. Moby Dick – Herman Melville
71. Oliver Twist – Charles Dickens
72. Dracula – Bram Stoker
73. Tajemniczy ogród – Frances Hodgson Burnett
74. Zapiski z małej wyspy – Bill Bryson
75. Ulisses – James Joyce
76. Szklany kosz – Sylvia Plath
77. Jaskółki i Amazonki – Arthur Ransome
78. Germinal – Emile Zola
79. Targowisko próżności – William Makepeace Thackeray
80. Opętanie – AS Byatt 
81. Opowieść wigilijna – Charles Dickens 
82. Atlas chmur – David Mitchell
83. Kolor purpury – Alice Walker
84. Okruchy dnia – Kazuo Ishiguro 
85. Pani Bovary – Gustave Flaubert 
86. A Fine Balance – Rohinton Mistry
87. Pajęczyna Szarloty – EB White
88. Pięć osób, które spotykamy w niebie – Mitch Albom 
89. Przygody Sherlocka Holmesa – Sir Arthur Conan Doyle 
90. The Faraway Tree Collection – Enid Blyton 
91. Jądro ciemności – Joseph Conrad
92. Mały Książę – Antoine De Saint-Exupery 
93. Fabryka os – Iain Banks
94. Wodnikowe Wzgórze – Richard Adams
95. Sprzysiężenie głupców (Sprzysiężenie osłów) – John Kennedy Toole
96. Miasteczko jak Alece Springs – Nevil Shute 
97. Trzej muszkieterowie – Alexandre Dumas
98. Hamlet – William Shakespeare 
99. Charlie i fabryka czekolady – Roald Dahl
100. Nędznicy – Victor Hugo

Niewiarygodne, ani jednego polskiego pisarza. Cóż, nie docenia BBC Polaków, a przecież mamy chociażby kilka świetnych książek. Poza tym nie zastosowano podziału na kategorie (dzieci, młodzież, dorośli), więc mam duże zastrzeżenia co do listy. I nie tylko z powyższych powodów, bo choć nie czytałam wszystkich z ww., znalazłam jedną, albo nawet dwie powieści, których raczej bym nie polecała, a co dopiero wmawiać komuś, że musi je koniecznie przeczytać. Zamiast tej lepsza jest, moim zdaniem, lista 100 książek, które trzeba przeczytać według polskich dziennikarzy i pisarzy.
Jest o wiele ciekawsza i widzę kilka lektur do nadrobienia:

1. Aiken Joan „Pokój pełen liści”
2. Andersen H.CH. „Baśnie”
3. Appelfeld Aharon „Kolej żelazna”
4. Beckett Samuel „No właśnie co. Dramaty i proza w przekładzie Antoniego Libery”
5. Bell Daniel „Kulturowe sprzeczności kapitalizmu”
6. Bernhardt Thomas „Zaburzenie”
7. Białoszewski Miron „Szumy, zlepy, ciągi”
8. Bolecka Anna „Uwiedzeni”
9. Böll Heinrich „Utracona cześć Katarzyny Blum”
10. Borges J.L. „Fikcje”
11. Bowles Paul „Pod osłoną nieba”
12. Bryson Bill „Krótka historia prawie wszystkiego”
13. Bułhakow Michaił „Mistrz i Małgorzata”
14. Capote Truman „Śniadanie u Tiffany’ego”
15. Chandler Raymond „Żegnaj, laleczko”
16. Coetzee J.M. „Hańba”
17. Dasko Henryk „Odlot malowanego ptaka”
18. Dąbrowska Maria „Noce i dnie”
19. De Beauvoir Simone „Druga płeć”
20. Dostojewski Fiodor „Biesy”
21. Dostojewski Fiodor „Idiota”
22. Dygat Stanisław „Pożegnania”
23. Eliot T.S. „Wiersze”
24. Epiktet „Encheiridion”
25. Fitzgerald Francis Scott „Wielki Gatsby”
26. Flaubert Gustav „Pani Bovary”
27. Foucault Michel „Historia szaleństwa w dobie klasycyzmu”
28. Fowles John „Mag”
29. Gary Romain (Émile Ajar) „Życie przed sobą”
30. Ginsberg Allen „Skowyt i inne wiersze”
31. Gogol Mikołaj „Martwe dusze”
32. Gombrowicz Witold „Dziennik”
33. Gombrowicz Witold „Transatlantyk”
34. Gross Jan Tomasz „Sąsiedzi”
35. Heller Joseph „Paragraf 22”
36. Hemingway Ernest „Opowiadania”
37. Hornby Nick „Wierność w stereo”
38. Irving John „Świat według Garpa”
39. Iwaszkiewicz Jarosław „Sława i chwała”
40. Janosch „Cholonek, czyli dobry pan Bóg z gliny”
41. Janowska Anita Halina „Mój diabeł stróż”
42. Jansson Tove „Kometa nad Doliną Muminków”
43. Junger Ernst „Na marmurowych skałach”
44. Kafka Franz „Zamek”
45. Kapuściński Ryszard „Szachinszach”
46. Kąkolewski Krzysztof „Jak umierają nieśmiertelni”
47. Kenzaburō Ōe „Sprawa osobista”
48. Kesey Ken „Lot nad kukułczym gniazdem”
49. Konwicki Tadeusz „Kalendarz i klepsydra”
50. Korczak Janusz „Pamiętnik i inne pisma z getta”
51. Kundera Milan „Nieznośna lekkość bytu”
52. Lem Stanisław „Solaris”
53. Lessing Doris „Piąte dziecko”
54. Littell Jonathan „Łaskawe”
55. Lovecraft Howard Phillips „Zew Cthulhu”
56. Mann Klaus „Mefisto”
57. Mann Thomas „Czarodziejska góra”
58. Márquez Gabriel García „Sto lat samotności”
59. Mickiewicz Adam „Ballady i Romanse”
60. Milne A.A. „Kubuś Puchatek” i „Chatka Puchatka”
61. Miłosz Czesław „Wypisy z ksiąg użytecznych”
62. Müller Herta „Dziś wolałabym siebie nie spotkać”
63. Myśliwski Wiesław „Nagi sad”
64. Myśliwski Wiesław „Traktat o łuskaniu fasoli”
65. Nabokov Vladimir „Tamte brzegi”
66. Nałkowska Zofia „Medaliony”
67. Orwell George „Folwark zwierzęcy”
68. Oryszyn Zyta „Madame Frankenstein”
69. Plath Sylvia „Szklany klosz”
70. Proust Marcel „W poszukiwaniu straconego czasu”
71. Prus Bolesław „Lalka”
72. Puzo Mario „Ojciec chrzestny”
73. Remarque Erich Maria „Na Zachodzie bez zmian”
74. Roth Philip „Kompleks Portnoya”
75. Różewicz Tadeusz „Wiersze”
76. Rymkiewicz Jarosław Marek „Kinderszenen”
77. Salinger Jerome David „Buszujący w zbożu”
78. Sartre Jean Paul „Mdłości”
79. Schulz Bruno „Sklepy cynamonowe”/ „Sanatorium pod Klepsydrą”
80. Shaw Irwin „Pogoda dla bogaczy”
81. Smith Zadie „Białe zęby”
82. Steinbeck John „Grona gniewu”
83. Steinbeck John „Na wschód od Edenu”
84. Styron William „Wybór Zofii”
85. Szekspir William „Romeo i Julia”
86. Szymborska Wisława „Wiersze wybrane”
87. Świetlicki Marcin „Zimne kraje”
88. Tokarczuk Olga „Dom dzienny, dom nocny”
89. Tolkien  J.R.R. „Władca pierścieni”
90. Tołstoj Lew „Anna Karenina”
91. Torańska Teresa „Oni”
92. Tuszyńska Agata „Rodzinna historia lęku”
93. Tuwim Julian „Groch z kapustą”
94. Tyrmand Leopold „Zły”
95. Undset Sigrid „Krystyna córka Lavransa”
96. Vargas Llosa Mario „Rozmowa w „Katedrze”
97. Vargas Llosa Mario „Pantaleon i wizytantki”
98. Vonnegut Kurt „Rzeźnia numer pięć”
99. Woolf Virginia „Pani Dalloway”
100. Woolf Virginia „Własny pokój”
  

środa, 11 stycznia 2017

Roland Topor, "Czarne krowy", Replika 2014

François Rollin przez kilka tygodni głowił się, męczył, ślęczał nad stworzeniem, upiększeniem, poprawieniem wstępu do Czarnych krów Rolanda Topora. Geniusz urodzonego w 1938 roku pisarza tak go powalił, że wszelkie zdania, twierdzenia, objaśnienia nie oddawały w pełni istoty rzeczy. Tak czytam i rozumiem go, i zastanawiam się, czy trudzenie się nad ułożeniem wstępu mogło doprowadzać Rollina do nieprzespanych nocy, wyżywania się na innych, człapania z kąta w kąt; czy szukał dostatecznie mocnych, oddających sens rzeczy określeń nawet przy ladzie w sklepie spożywczym. 

Nie, żebym wyśmiewała męczarnie, może to za wiele powiedziane, Rollina, broń Boże, zastanawiam się tylko (bardzo poważnie się zastanawiam), ile czasu zajęłoby pisarzowi doprowadzenie do ładu swojej, powiedzmy, trzystustronicowej książki, gdyby działał na takiej zasadzie, gdyby aż tak przykładał się do swojej pracy. Co począć, sama przy pisaniu tekstu na blog często posuwam się w rytmie pracy Rollina. Poprawki nakładają się poprawki, i to jeszcze nie to, a i w nich znalazłoby się coś do poprawki. 
Ech, Panie Rollin, to właściwie nie do Pana się zwracam, tylko tak sobie, w przestrzeń, czasem dla odmiany wybieram pierwsze imię lub nazwisko z brzegu; coś trzeba robić z tymi literkami, żeby zapełnić stronę. Przeczytałam książkę Topora kilka miesięcy temu i dopiero teraz wystukałam parę zdań na klawiaturze (z której już dawno poznikała część literek), i nawet nie dlatego, że pustka w głowie doskwierała aż nadto. Ale gdyby Roland Topor (No i masz, pieśń o Rolandzie już się wlecze) umiał, jak Pan napisał, „jednym pociągnięciem ołówka rozjaśnić całą naszą bolesną rzeczywistość”, może nastąpiłoby rozjaśnienie, proste i jasne wytłumaczenie, postawienie faktów, a tymczasem stoję przed piramidą egipską i piaskowa lawina wyjaśnień nie nadciąga. Teksty Topora nie działają na mnie uskrzydlająco ani nie dają podstaw do zatrzymania się przy nich na dłużej. Może w zasadzie nie istnieją teksty uskrzydlające, może nie znalazłam dotąd, może jakiś był, wybył i nie pamiętam, albo wyblakł. Owszem, prostota, brak figur stylistycznych rzuca się dosadnie w oczy. Kropka.
Nagle przypadł mi w udziale kolejny dylemat, czy istnieje etyka recenzencka. Powinna. Musi. Więc jako niby-recenzentka, czyli żadna recenzentka, bo jak w dodatku można pisać recenzję o książce już dawno poznanej przez świat i ocenionej... Więc inaczej. Podporządkowując się etyce, nie jestem w stanie napisać, że Roland Topor jest geniuszem, jeśli wziąć pod uwagę Czarne krowy. To nie jest odpowiedź na wstęp, to nie jest odpowiedź na Pana wstęp ani na żaden inny. To po prostu jedno z tryliona zdań. Może znalazłoby się kilku geniuszy, może cała masa, ale nie dostrzegam wielkości twórczości Topora. Przypomina mi filmy Woody’ego Allena, których humoru nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem. Owszem, są… interesujące w jakiś sposób. Praktycznie wszystko może być w jakiś sposób interesujące, w zależności od odbiorcy.

A tymczasem u Topora czarne krowy i czarne myszy występują w zastępstwie czarnych kotów. Bohater, jadąc pociągami, zamyka oczy, oby przypadkiem na przestrzeniach łąk nie natknąć się na przyczynę swych ewentualnych przyszłych nieszczęść.

Cierpienie i umieranie są przeznaczeniem ludzkości. Niemniej jednak, gdyby było mniej czarnych krów, krowie placki przeznaczone byłyby dla innych, a ja uniknąłbym kupy nieszczęść.

Nie tylko z pierwszego opowiadania wyłania się symbol. Jazda z zepsutym hamulcem to kolejny – symbol podróży przez życie pełne zakazów i obowiązków, do których należy się stosować z powodów niezależnych od nas samych. Na każdym miejscu czają się pułapki, za nami przewrażliwienie na punkcie schodów, a wybujała wyobraźnia już szykuje następny podstęp, jak np. klaustrofobia, choć „w dziurach też można znaleźć światło”. Szczególnie gdy się ma na głowie hełm górniczy z lampą. Rzeczy nabierają cech ludzkich. Topor nawet w błahostkach znajduje powód do kilku uwag, spostrzeżeń odpowiednich do sporządzenia  krótkiego opowiadania czy rozważania.        

Narrator i bohater zlewają się w jedną osobę, a opowiadanie o swoich przeżyciach i rozterkach z pewnością jest jej bardzo potrzebne. Świat to zbiór przedmiotów, dziwnych, niewiele znaczących zdarzeń, absurdalnych kawałów, choć momentami wydaje się, że dla bohatera to wydarzenia stulecia.

Tyle Topor.

niedziela, 11 grudnia 2016

Charles Dickens, "Tajemnica Edwina Drooda", Replika, Zakrzewo 2015

Tajemnica Edwina Drooda Charlesa Dickensa to tajemnica zaginięcia młodego człowieka, który już jako dziecko przyrzeczony został Róży Bud – sierocie zamieszkującej aktualnie pensję panny Twinkleton. Ani Róża nie jest jednak zainteresowana Edwinem jako przyszłym mężem, ani młody architekt panienką, choć wokół nie brakuje innych mężczyzn, którym podopieczna Grewgiousa nie jest obojętna. Wydaje się, że skoro wszystko już ustalone, historia przebiegnie podobnie jak w przypadku Kmicica i Billewiczówny, tymczasem bohaterowie - na pierwszy rzut oka biernie podporządkowujący się powziętej lata temu decyzji - postanawiają wziąć sprawy we własne ręce, a kiedy już do tego dochodzi, Drood ginie, oczywiście (napiszę, jak zwykło się pisać) w tajemniczych okolicznościach.

Obawiam się, że to nudne streszczonko zainteresuje niewielu, nie lepiej z początkiem powieści, bo ten jest niczym jazda pociągiem z przeciągającym się wypatrywaniem mocniej posklejanych wątków (bo każda śrubka tu od czegoś innego), które na szczęście zaczynają się właściwie wraz z wsiąknięciem tytułowego bohatera.

Zdaje się, że narrator swoimi słownymi wyczynami postanowił zabawić słuchaczy, co czasami zyskuje wręcz przeciwny skutek, trafniejsze byłoby dążenie do odcięcia czytelnika od rzeczywistości, uczynienia z niego słupa, który z otwartymi ze zdumienia ustami tylko czeka na każde kolejne zdanie. Niestety autor świetnie znanej większości moli książkowych Opowieści wigilijnej raczej obrał inne środki zaradcze. Doskonale wychodzi mu natomiast charakterystyka postaci, od razu wiadomo, kogo utknąć do jakiej szufladki; nieco irytują dialogi – jakby patetycznie wygłaszane momentami mowy, przeznaczone tylko i wyłącznie dla osób trzecich, zbyt ugrzecznione. Może odrobinę męczy też wyidealizowanie ze wszech miar postaci głównej bohaterki. Ale prawie wszystko do pewnego stopnia wygładza klimat epoki wiktoriańskiej. Dickens z namiętnością reżysera wprowadza czas teraźniejszy, aż wypadałoby stwierdzić, że początkowo jego zamierzeniem było napisanie scenariusza, co też podpowiada wprowadzony na początku wykaz i opis postaci. Dodatkowo otrzymujemy lekki humor, i nasuwa się może nieuzasadniona uwaga, że książka o wiele bardziej nadaje się do głośnego niż do cichego czytania, tyle tu dialogów, a nawet wskazań, które słowa należy zaakcentować.

Czy po przeczytaniu niedokończonej powieści Charlesa Dickensa można stwierdzić, że pisarz sprawdził się jako twórca kryminałów? Wyjaśnienie nagłego zaginięcia Drooda nasuwa się zbyt szybko, ale do książki załączono trzy różne wersje ostatecznych zakończeń, więc to, które nasunęło się mnie, nie musi o niczym przesądzać. Trudno odpowiedzieć na zadane wyżej pytanie, ale jeśli ktoś jest zainteresowany, chętnie oddam książkę. Fanów Dickensa proszę o informację w komentarzu.

Co ciekawe, niektórzy, jak Artur Conan Doyle, Raymond Chandler czy George Bernard Show, wciąż pragną rozwikłać pośmiertną zagadkę, ponieważ Dickens zmarł podczas tworzenia powieści, a czytelnicy ukazującego się w odcinkach tekstu pozostali niepocieszeni. Obstawiam, że, co tu dużo mówić, bardziej brakiem dalszego ciągu Tajemnicy niż śmiercią pisarza.  


niedziela, 11 września 2016

Antonio Muñoz Molina, "Zima w Lizbonie", Historia i Sztuka, Poznań 1995.

Zima w Lizbonie – druga powieść hiszpańskiego pisarza, wydana po raz pierwszy w 1987 roku – traktuje o  wiecznej samotności, uobecniającej się nawet w chwili, gdy już, już jest się pewnym, że zastąpiła ją miłość.

Główny bohater – fortepianista Biralbo – zakochany z wzajemnością w Lukrecji, to wzorcowy przykład nieszczęśliwego samotnika (outsidera?), a zarazem człowiek świadom tego, że jego jedynym, tymczasowym wybawieniem może być wyłącznie ponowne spotkanie z ukochaną. Połączenia się z nią nie można jednak określić mianem końca udręki, ponieważ Lukrecja musi nieustannie uciekać, co stanowi dla Biralba dowód na to, że uczucie kobiety jest nieszczere, że wcale go w niej nie napotka, nawet jeśli kiedykolwiek istniało. Tymczasem kolejne wydarzenia pokazują, że cierpienie hiszpańskiego muzyka jest niczym w porównaniu z problemami głównej bohaterki.

Molina przemierza kręte uliczki Madrytu czy Lizbony, wpuszcza czytelnika do ogarniętych różową poświatą barów, w których rozbrzmiewa jazz; ale opisać jego istnienie, sportretować dominujące w Bilarbie uczucia, nakreślić wygląd miasta, w którym na każdym kroku zdaje się czyhać człowiek z bronią w kieszeni płaszcza, naszkicować wszelkie towarzyszące kolejnym wydarzeniom stany wewnętrzne, wyrazić to wszystko w taki sposób jak Molina, to nie lada sztuka. Mamy aż nadto widoczną liryczność, choć momentami wydaje się, że niektóre, „powykręcane” do granic możliwości zdania są nielogiczne, pozbawione sensu, tak bardzo zmetaforyzowane, iż odbiorca zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem coś tu nie gra, czy przypadkiem nie padło o jedno słowo za dużo, i stąd zamieszanie. Można nawet stwierdzić, że autor przesadza ze swoim poetyzowaniem, z poetycką prozą, a potem zacząć szukać w pamięci, jaki jeszcze pisarz posiada zdolności do tak mocnego ulirycznienia testu, momentami aż trudnego do zrozumienia, co skłania do pochylania się nad konkretnymi zdaniami jeszcze i jeszcze raz. To wszystko wydaje się trudne, niekiedy powtarzalne, jakby konkretne sytuacje – jak granie w barze – były odtwarzane po wielokroć, choć za każdym razem sposób ich przedstawienia jest odmienny i wnosi coś nowego do całości, a zarazem zadziwia.

Teraźniejszość miesza się z przeszłością, jak gdyby nie istniało jedno tu, ale nachalnie powraca, niekiedy wymazywane z pamięci Bilarba, tam. Czas staje się nieustannym wielkim oczekiwaniem, którego końce (próżno szukać ich finiszu) wydają się czymś nierealnym, a jednocześnie długo wypatrywanym, prawdziwym życiem; reszta przypomina nieistnienie. Bilarbo na okrągło obraca się w swoim nieżyciu, w jałowej wegetacji, do czasu pojawienia się Lukrecji, do momentu jej kolejnego znaku czy listu. Bilarba właściwie nie ma, istnieje jedynie dzięki czekaniu, aż pewnego dnia, mylnie uznając, że nie znajdzie już Lukrecji w bycie doczesnym, stwierdza, że nic już nie jest dla niego straszne, nawet śmierć. Bohater wydaje się cieniem, największym spośród samotników, niezdolnym do poznania prawdy o kobiecie, której wspomnienie permanentnie za nim podąża. Ten stan ciągnie się przez całą powieść, jest nieodwracalny i jedyny, jakby autor chciał dostatecznie mocno dać to do zrozumienia, może zbyt mocno.

Bilarbo „sprawiał wrażenie dezertera z niewłaściwego życia”.
„W tamtych czasach istniałem tylko wtedy, gdy ktoś o mnie myślał” (s. 65).

Pewne obecne w tekście elementy dostrzega się w późniejszej powieści autora – Beltenebros,: miłość, która nie ma szans, ucieczki, wypełnione papierosowym dymem bary, oczekiwanie, przeszłość łącząca się z teraźniejszością, rewolwery w kieszeniach, walka o pieniądze, a nade wszystko tajemniczość. Ta króluje na salonach Zimy w Lizbonie, na salonach, w których czasem chciałoby się zanurzyć.

Zastanawia, ile wspólnego ma jeden z bohaterów powieści – trębacz jazzowy Billy Swann – z prawdziwym muzykiem o takim samym imieniu i nazwisku (lecz z jednym „n” w nazwisku); czy melodie/piosenki wymienione w tekście odnoszą się do rzeczywistych utworów (np. Stormy Weather). Właściwie Billy Swann kojarzy się z Benem Websterem, tym bardziej że jedna z jego płyt nosi wspomniany tytuł. Mordęgą byłoby dociekanie prawdy, choć hiszpańscy literaturoznawcy pewnie już doskonale się orientują, które utwory i jacy muzycy stali się inspiracją dla Moliny.

A może ten kawałek (starej daty) oddaje tamtą atmosferę przyciemnionego, powieściowego baru: