niedziela, 18 sierpnia 2013

Z innej beczki (3)

Podobno w tym roku najwięcej osób spędza wakacje na Rodos.
(Aha, wszyscy już wiedzą, co to takiego? Czyli znów nie jestem na bieżąco).

Ale sprawdziłam, sprawdziłam, otóż Rodos jest Grecką wyspą mieszczącą się na Morzu Egejskim, i nawet już, już zaczęłam szukać informacji na temat temperatury, żeby sprawdzić, czy przewyższa  50 stopni C, które czasami pokazują termometry we Włoszech… Niestety, moje poszukiwania okazały się zbędne, ponieważ Rodos leży całkiem blisko, o czym już dawno pewnie szepcze z pół Polski albo i więcej. Otóż owo piękne miejsce (to nie ironia),  zapisane wielkimi literami, tłumaczy się następująco: Rodzinne Ogródki Działkowe Otoczone Siatką, o czym zresztą można się przekonać, wchodząc na tę oto stronę:  http://demotywatory.pl/4162388/W-tym-roku-wakacje-spedzam-na-RODOS


Jak wynika z zamieszczonych na stronie komentarzy, żart nie wszystkim przypadł do gustu. 

wtorek, 13 sierpnia 2013

Eustachy Rylski "Warunek", Świat Książki, Warszawa 2005.

Nareszcie trafiłam na lekturę nietuzinkową, ponieważ oto na jej kartach powrót do lat 1812-1813, a więc swego rodzaju wyjątek, jeśli wziąć pod uwagę tematykę obecnej literatury polskiej. Główni bohaterowie Warunku  to dwaj oficerowie Wielkiej Armii, dla których na moment wojna przestała być priorytetem, a stał się nim dla obydwu walczących po tej samej stronie barykady własny honor. Zapewne nie byłoby błędem nazwanie powieści Eustachego Rylskiego historyczną, ale jednak należy podkreślić, że w zasadzie niewiele tu z samej wojny. Prym przyjmuje nie historia wojenna, a właśnie historia osobista dwójki żołnierzy, których losy, niezależnie od woli samych zainteresowanych, zostały połączone. Dwaj, mówiąc delikatnie, nieprzepadający za sobą mężczyźni, a po niedługim czasie dezerterzy na skutek okoliczności, w jakich znaleźli się z własnej winy, wkrótce stają się nierozłącznymi partnerami w ciężkiej przeprawie, która czeka ich przed powrotem do domu jednego z nich, tj. do domu Rangułta. A i akcja, mająca miejsce w posiadłości wyżej wymienionego, o której traktuje trzeci rozdział, do nudnych nie należy.
Rylski świetnie szkicuje charaktery postaci, powoli, z umiarem, by kroczek po kroczku roztoczyć  przed czytelnikiem coraz rozleglejszą ich mapę. Czytający zastanawia się, jakie karty posiadane przez Rangułta i Hoszowskiego jeszcze zostaną odkryte.
Książka pozwala na przeniesienie się do dalekiej przeszłości, a jednocześnie skłania do zadania sobie pytania, gdzie leży granica walki o ojczyznę i walki o własny honor.

W 2006 r. powieść została nominowana do nagrody NIKE, a ja jako niedoinformowana czytam, albo raczej przeczytałam ją oczywiście po czasie, ale było warto.

Sam autor w wywiadzie dla „Książek. Magazynu do czytania”[i] wyznaje: [Warunek, jak i inna jego książka  - Stankiewicz. Powrót] przyniosły mi umiarkowaną popularność, tłumaczenia i trochę pieniędzy, ale nie łączy mnie z nimi nic poza kontraktem, jaki z nimi zawarłem: ja je napiszę, a one postarają się przetrwać”. Najbardziej zaś Eustachy Rylski ceni swą książkę Po śniadaniu, zawierającą szkice na temat literatury, uznaną przez krytyków za esej.

Wracając natomiast do Warunku, zostało mi w pamięci jedno bardzo interesujące zdanie:

„Bo kto to na wojnie o wojnie gada, oprócz tych, którzy nigdy jej nie zakosztowali” (s. 18).

Ten krótki fragment przypomniał mi scenę z filmu Łowca jeleni, gdzie główny bohater Mike pyta żołnierza, który właśnie wrócił z Wietnamu, jak tam było, a ten na ponowione pytanie odpowiada mu jednym, nieeleganckim wyrazem. No i ten wyraz tłumaczy wszystko.




[i] Donata Subbotko, Eustachy Rylski, „Książki. Magazyn do czytania”, 2012, nr 3, s. 72-73.

sobota, 10 sierpnia 2013

Z innej beczki (2)

Dalszy ciąg Sportu na wesoło:

Z 20 października:

„A my widzimy raz jeszcze Yahyę Golmohammadiego. Co za nazwisko! Strzelić gola z takim nazwiskiem!”

„Jeden z zawodników Trynidadu i Tobago ma kłopoty z pachwiną albo z przeponą. Nie mogę dostrzec za co się trzyma”.

„Na trybunach trzydzieści siedem Włochów i około trzech tysięcy kibiców z Ghany”.

„To może trener Strejlau coś powie o Arabach, bo ja od nich znam tylko Bin Ladena z telewizji”.

„Do tej fazy, w której przegrywający przegrywa, mamy jeszcze trochę czasu”.


Z 4 września:

„Jadą. Cały peleton, kierowca koło kierowcy, pedał koło pedała”.


Tak, może resztę wpadek pominę, a teraz zajmę się bibliografią, a raczej dociekaniem, z jakiego źródła owe wpadki pochodzą. Mamy do wyboru:

Miesięczniki:

  1. „Twój Maluszek”, nr 1-12, 2006.
  2. „Dziecko”, nr 1-12, 2005, nr 1-12, 2006.
  3. „Mamo to ja”, nr 1-12, 2005, nr 1-12, 2006.
  4. „Rodzice”, nr 1-12, 2006.
  5. „Mam dziecko”, nr 1-12, 2006.
  6. „Twoje dziecko”, nr 1-12, 1006.


Książki:

  1. Tadeusz Barowicz, Dania na Boże Narodzenie, Klub dla Ciebie, Warszawa 2005.
  2. James Trefil, 1001 spotkań z nauką, Świat Książki, Warszawa 1997.
  3. Brigit Brandt-Hosting, Leksykon chorób wieku dziecięcego, Klub dla Ciebie, Warszawa 2005.
  4. Małgorzata Caprari, Kuchnia włosko-polska i polsko-włoska, Klub dla Ciebie, Warszawa 2002.
  5. Susie Siergfried, Kuchnia z morałem, Klub dla Ciebie, Warszawa 2005.


Wybór, jak widać, nie należy do najłatwiejszych, ponieważ w żadnym z wymienionych tytułów ani słowa o sporcie, nie wspominając już o tytułach czasopism. Chociaż, kto wie, może właśnie w jednym z czasopism poświęconych dzieciom, a raczej ich rozwojowi, umieszczono owe wpadki, żeby zapewnić minimum rozrywki osobom borykającym się z trudną misją rodzicielską...
Naprawdę ciężki wybór, bo gdyby na przykład w bibliografii znalazła się książka dotycząca chorób ogólnych, nie dziecięcych, to można by od niechcenia przyjąć założenie, że właśnie w owej książce umieszczono przykłady błędów, jakie popełniają w swoich wypowiedziach osoby dotknięte daną chorobą, wiążącą się ze stanem umysłu. Wniosek nieco przedobrzony? I przedobrzony, i brak owej książki, więc stawiam na Kuchnię z morałem. Niewykluczone, że obok przepisów zamieszczonych w książce znalazły się również zdania wypowiadane podczas konsumpcji owych delicji lub też przykłady skutków ubocznych w postaci wpadek komentatorskich, powstałe po zjedzeniu poszczególnych dań.

Nie lepiej sprawa ma się z zamieszczonymi w Kalendarzu zdzieraku Absurdami PRL-u: Z książki skarg i wniosków (jako że w bibliografii takiej pozycji książkowej również brak),  z których jeden brzmi:

Z 27 października:

„SKARGA Z 1979 ROKU (PISOWNIA ORYGINALNA):

Złe zachowanie kasierki. Kasierka robiła se manicure w sklepie żywności. Kiedy prosiłam o mleko nic nie odpowiedziała, manikura trwała. Drugi raz prosiłam. Sugerowałam, że to nie miejsce do manikury. Odpowiedziała niegrzecznie i znowu zaczęła z manikurą. Czekam na tłumaczenie z Urzędu Dzielnicowego. Przepraszam,  że niedokładnie piszę po polsku – Kay Withers”.

Szkoda, że Kay Withers nie przytoczyła dokładnych odpowiedzi kasjerki, bo może to zmieniałoby postać rzeczy. Chociaż nie jestem pewna, czy tę skargę można by nazwać absurdem, raczej zachowanie pani zajętej inną czynnością niż obsługa klienta była nie na miejscu, i mam nadzieję, że w tym przykładzie bardziej chodziło o zachowanie kasjerki niż o śmieszność wniesionej skargi.
A co do kasjerki… pewnie spieszyła się na randkę, a bez „manikura” to by raczej nie wypaliło.


Oprócz skarg znalazły się też pochwały, ale te innym razem.  

czwartek, 8 sierpnia 2013

Z innej beczki (1)

7.08.2013

Kalendarz zdzierak 1-dniowy to rzecz, którą można określić jako nader praktyczną. Co prawda, instrukcja obsługi zdaje się zbędna, ale gdyby komuś była obca...
Zawieszasz taki kalendarz na ścianie (jeśli nasz dobry pomysł, jak to zrobić)  i po zbudzeniu (począwszy od 1 stycznia nowego roku) nie musisz się zastanawiać, jaki nastał dzień, wystarczy wydrzeć kartkę. Skuteczność niegwarantowana, jeśli zapomni się wydrzeć którąś z kartek.  

Tymczasem przede mną pozostałości z ubiegłorocznego Kalendarza zdzieraka 1-dniowego, o tematyce rodzinnej[i], a wśród nich m.in. Sport na wesoło (wpadki komentatorów):

Z 7 lipca:

„Litwinka postanowiła utrudnić nam oglądanie meczu i rozgrzewa się przed naszym stanowiskiem, a że mierzy ponad 190 cm., nic nie widać. Ale oto robi skłony, więc jest szansa”.

„Grzybowska jest bardzo zdemoralizowana".

„Ten rok był pełen wyrzeczeń dla Renaty Mauer. W kwietniu wyszła za mąż”.

„Holenderka mimo prowadzenia jest faworytką”.


Z 3 października:

„Podziwiam jego skromne warunki fizyczne”.

„Mam nadzieję, że po zamrożeniu, piłkarz nadal będzie nadawał się do gry”.


Z 12 października:

O Otylii Jędrzejczak: „Mówię państwu, to jest naprawdę niezwykła dziewczyna. Dwie ostatnie noce spędziła poza wioską”.


Z 25 listopada:

„Dostał  żółtą kartkę, gdyż radości poza boiskiem – w myśl przepisów UEFA – okazywać nie wolno”.

„Norwegowie w czerwonych koszulkach i białych spodenkach. Polacy - w strojach odwrotnie pokolorowanych”.

„Nie mam obrazu na monitorze, nie wiem, czy mój głos dociera do państwa i jeszcze na dodatek mam przed nosem brudną szybę”.

„Gdyby ta piłka wpadła do bramki, z pewnością byłby gol”.


Z 29 grudnia:

„To nie moja wina, że jestem taki brzydki – powiedział pewnie Ronaldinho do swego trenera  i wyściskał się z nim serdecznie”.  


Jeszcze kilka kartek zostało, ale dziś je pominę, bo chyba temperatura w pokoju przekroczyła 27 stopni C i ręce kleją mi się do klawiatury. Woda paruje, w kuchni topi się masło, i nie wiem, czy plastik na laptopie też nie zacznie się topić.




[i] Kalendarz o tematyce rodzinnej, Koldruk, Kielce 2011.

piątek, 2 sierpnia 2013

Krzysztof Pieczyński, "Dom Wergiliusza", Replika, Poznań 2013.

Jak odbierać Dom Wergiliusza?
 Początkowe fragmenty pozwalają sądzić, że melancholijna atmosfera, która je charakteryzuje, towarzyszyć będzie czytelnikowi już do końca książki; że będzie mógł się w niej zagłębić i leniuchować przy niej niczym znużony upałem kot. A tymczasem nic bardziej mylnego, ponieważ kiedy już owa pewność w nas narasta, nagle ni stąd, ni zowąd nostalgiczny klimat krakowskiej kawiarni, która do pewnego momentu pojawia się w opowieści narratora,  burzą sceny metafizyczne, swego rodzaju mistyczne doznania, jakim ulega... nie wiadomo, czy sam bohater, czy rodzą się one w jego wyobraźni, czy też na scenę wdrapały się sny. Za jednym zamachem, poprzedzonym odpowiednio długim odstępem, zieleń miesza się z zupełnie do niej nieprzystającym kolorem pomarańczy. Realizm i mistyka grają ze sobą w dwa ognie, aby w końcu wygrało coś pośredniego, miłość zesłana przez Boga, bo też w ten sposób przedstawia ją autor, jako objawienie dane dwojgu szukającym się duszom, tak to przynajmniej wygląda w rozdziale pierwszym, ponieważ rozdział drugi to już nieco inna beczka miodu, choć nie pozbawiona, podobnie jak pozostałe dwa rozdziały, dużej dawki dialogów i narracji pisanych czasami językiem pod pewnym względem wyjętym z Psalmów. Już na początku książki można dojść do wniosku, że dialogi są tak wysubtelnione, jak gdyby wypowiadający się bohaterowie uczęszczali na kurs układania słów na modłę filozoficznych pieśni. Jednak w momencie, gdy ten nie najlepszy styl zaczyna narastać, nasuwa się wyjaśnienie, że to być może wcale nie nieudolność autora, lecz działanie zamierzone, że ów często nie najwyższych lotów styl jest celowy. Z jednej strony więc biblijne pieśni, z drugiej styl potoczny.
Monologi bohaterek, ale też rozważania samego Józefa stanowią w dużej mierze wypowiedzi posiadające jeden cel, mają naprowadzić bohatera, tj. pierwszoosobowego narratora, na prawidłowy szlak, kierujący ku Bogu. Józef, chcąc wyzwolić się z samotności, z gnębiącej go pustki, wkracza na drogę wiodącą do źródła, drogę trudną i wymagającą pełnego zaangażowania umysłu oraz ducha. Czy nie mamy tu przypadkiem do czynienia z motywem katabazy? Józef wchodzi w samego siebie, prowadzony przez towarzyszki płci żeńskiej, podobnie jak Dante prowadzony przez Wergiliusza wchodzi do Piekła i Czyśćca. Sam tytuł książki i motyw domu Wergiliusza zamieszkiwanego przez Józefa podpowiada, że może właśnie do Boskiej Komedii nawiązuje autor. I gdyby nie brak odpowiednich sytuacji „ziejących piekielnych ogniem”, sytuacji przerażających, to piekłem nazwałabym obecne życie Józefa, ale jeślibym tak to określiła, byłoby to jawne nadwerężenie faktów, ponieważ zbyt małe to ziemskie piekło, zbyt wątłe, od czasu do czasu przeszywane wstawkami metafizycznymi; ale niewykluczone, że odmiennie postrzegliby je inni czytelnicy, gdyż przedstawione sytuacje mogą zostać odebrane przede wszystkim jako alegoria świata grzesznego, od którego ucieka Józef. Obok realizmu i wydarzeń pozaziemskich powieść przesiąkają rozważania na temat Boga, duszy, celu w życiu człowieka; i te elementy stanowią główny punkt "wędrówki". Występujące w powieści kolejne bohaterki, niejako kandydatki do tytułu ukochanej Józefa, stają się jego (jak już wspomniałam) pomocnicami w drodze, po której stąpa, o wiele lepiej zorientowanymi w sprawach duchowych niż on sam. Aspekty doczesne i pozaziemskie, duchowe i realne mieszają się ze sobą do tego stopnia, że momentami należy nie lada nagimnastykować umysł, by dociec, o co tutaj chodzi. A gównie chodzi o to, że wypatrując Boga, Józef pragnie miłości prawdziwej i, co dziwne, w momencie kiedy już ją znajduje, zaczyna szukać na nowo, ponieważ mimo iż owa pierwsza prawdziwa w istocie miała się nią okazać, skończyła się, gdy Józef przestał na nią czekać. I znów stanął w poczekalni za kolejną, albo raczej kolejne, gdyż bohaterek idealizowanych przez Józefa jest kilka, a każda może okazać się tą jedyną na jawie lub we śnie, a w końcu nie wiadomo, która z kobiet opisywanych przez autora jest rzeczywistością, a która imaginacją. Sceny rodzą się i wypychają poprzednie tak, że gdyby narysować obraz powieści, wyglądałby on jak mapa świata, z nadmiarem różnorodnych przemieszanych barw, często niemożliwych do scharakteryzowania.
Co zastanowiło mnie najbardziej, to to, że bohater, wznosząc zachwyty nad Marią, której z taką niecierpliwością oczekuje, ani razu nie wspomina o ślubie, a zdaje się oczywistym, że skoro „miesza” do swej historii Boga, co więcej staje się w pewien sposób Jego „apostołem”, to wydaje się niemożliwym, żeby nie powiązał związku z kobietą z ceremonią zaślubin. Z jednej strony głęboka wiara, z drugiej nieznajomość, a może raczej omijanie zasad, jakimi kierują się  wyznawcy większości religii.
Gdyby opisana historia była prawdziwa i gdyby wyłączyć z niej niektóre fragmenty, można by nazwać powieść Krzysztofa Pieczyńskiego świadectwem człowieka na istnienie Boga, na Jego odnalezienie. Ale ponieważ prawdopodobnie tak nie jest, Dom Wergiliusza zdaje się być ucieczką od świata współczesnego w rejony dostępne dla głębokich wyznawców Boga lub też bardzo długą modlitwa, zakończoną wysłuchaniem prośby przez Najwyższego.
Dom Wergiliusza to lektura wymagająca dużej cierpliwości.

Rozmowę z Krzysztofem Pieczyńskim na temat jego dziewiątej książki możecie znaleźć tutaj.