wtorek, 14 listopada 2017

Julian Barnes "Zgiełk czasu", 2017

W opowiadaniu Śmierć urzędnika Antoniego Czechowa główny bohater Iwan Dmitrycz Czerwiakow podczas oglądania operetki kichnął, parskając przy tym na siedzącego tuż przed nim dyrektora departamentu komunikacji. Dmitrycz tak się przejął tym, że swoim nietaktownym postępkiem mógł zrazić do siebie urzędnika, że przepraszał go dwa razy, ale mimo przyjęcia przeprosin przez urzędnika i natychmiastowego puszczenia w niepamięć całej sprawy, „winowajca” wciąż obawia się najgorszego, dlatego następnego dnia ponownie spieszy przeprosić poszkodowanego, po czym jeszcze bardziej strwożony, że popełnił większy od poprzedniego występek, kolejnego dnia znów pędzi z przeprosinami, aż zirytowany jego najściami dyrektor wypędza go, a zdruzgotany Dmitrycz umiera.


Ta groteskowa sytuacja poniekąd przypomina wydarzenia ze Zgiełku czasu, choć nie tak tragiczne w skutkach, a może jednak jeszcze tragiczniejsze - dotyczą przecież niemal równie absurdalnego, ale cięższego przewinienia niż kichnięcie, przewinienia wpisanego do zawieszonego na rosyjskim nieboskłonie „zeszytu wykroczeń nieprzyjaciół komunizmu” towarzysza Stalina, za panowania którego ponoć „nawet jabłonie rosły odważniej” – przyjąwszy, że owe jabłonie to nie rosyjski lud. Mianowicie towarzysze Stalin, Mołotow, Mikojan i Żdanow z loży rządowej oglądają Lady Makbet mceńskiego powiatu, do której muzykę skomponował Dmitrij Dmitrijewicz Szostakowicz, ale orkiestra zajmująca  miejsce w loży reżyserskiej – tuż pod rządową, ze zdenerwowania gra coraz głośniej i niezgodnie z pierwotnym zamierzeniem, aż rządzący, którym pewnie od hałasu puchną uszy, jeden po drugim, opuszczają teatr. Niezaprzeczalnym staje się fakt, że muzyka Szostakowicza rozdrażniła władzę; wkrótce też zostaje uznana za niepodążającą ścieżką sztuki radzieckiej, a dodatkowo w „Prawdzie” pojawia się krytykujący ją artykuł Chaos zamiast muzyki, w którym chaosem, a dalej kwakaniem, wzdychaniem i sapaniem określono kompozycje Szostakowicza i dodano przestrogę, że cała jego zabawa „może się źle skończyć”. Z repertuaru zostają usunięte opery i balety tego „bezpartyjnego bolszewika”, któremu dodatkowo odbiera się źródło utrzymania i któremu wmawia się, że był świadkiem rozmowy o zamachu na życie Stalina. Dotychczasowi piewcy talentu Szostakowicza raptem odwracają się od niego i z przymusu przyklaskują, a jeśli nie przyklaskują, to na pewno zgadzają się z państwową krytyką, bo nie wypada inaczej w kraju, gdzie, jak może wszędzie, „najstarszym marzeniem artysty jest pomóc rozkwitnąć duszom”, ale gdzie też inżynierowie owych rosyjskich i uległych w tamtym okresie dusz czynią sztukę jałową, czemu trzeba się poddać ze względu na bezpieczeństwo własne i bliskich. 
Wszystko to staje się dla kompozytora podstawą do podjęcia radykalnych środków. Groźba, która nad nim zawisła, czyli przeczucie, że NKWD lada dzień pojawi się w jego domu, każe mu przyjąć stan gotowości, dlatego żeby nie dopuścić do spotkania mundurowych ze swoją żoną i z córką, każdej nocy przez kilka kolejnych dni, ze spakowaną walizką przy boku, czeka przed windą na ich przybycie. Przedsięwzięte środki zapobiegawcze, nie bezpodstawne jak w Śmierci urzędnika, okazują się jednak na razie niepotrzebne. Ale to nie koniec historii twórcy muzyki do filmu Turbina 50 000.
Nieprzychylność górnodowodzących nieco blaknie, gdy pewien dziennikarz określa kolejny utwór kompozytora – V Symfonię, „twórczą odpowiedzią radzieckiego artysty na słuszną krytykę”, ale dopiero VII Symfonia, której „antyfaszystowskie przesłanie [ponoć] rozbrzmiało na całym świecie”, rzeczywiście pozwala mu wrócić do łask, a przynajmniej kontynuować proces twórczy, choć pod czujnym okiem „partyjnych biurokratów i potulnych muzykologów”, a w konsekwencji stawia przed nim większe cele – wierne, mało stanowczo odrzucane przez Szostakowicza, służenie komunistycznej władzy z pierwszego z „uprzywilejowanych” rzędów, a niechby i niezgodnie z samym sobą, a niechby i niezgodnie z prawdą – byle, zgodnie z zarządzeniem, uczynić kraj matką wszystkich odkryć i wynalazków – „po pierwsze dlatego, że to Rosja, gdzie urojenia są na porządku dziennym”, a przy okazji oczyścić potężny naród z wad, chociaż, mimo usilnych zabiegów, nie dało się nigdy wyeliminować z Rosjan prawdziwego rosyjskiego smutku, a tej właśnie starej rosyjskości nienawidzi władza i na jej miejsce wmusza nową optymistyczną radzieckość, dlatego również Szostakowicza należało uczynić radosnym, dlatego jego muzyka musiała też dawać radość, choćby i przymusową, i musiała charakteryzować się prostotą i realizmem. Zapobiegliwa władza uświadamia światu, że obywatele, z Szostakowiczem  na czele, są absolutnie zgodni z jej ideami. Bohater podpisuje swoim nazwiskiem podkładane mu pod nos artykuły, czyta napisane za niego teksty, zdradza siebie, własną muzykę, ideały i w tym wszystkim nie jest w stanie nawet wyskoczyć na terenie wolnej Ameryki – jedynego ratunku – z okna w przygotowaną przez Amerykanów sieć, by zyskać amerykańską wolność. To ciągłe poddawanie się naciskom, uleganie, wybieranie między mniejszym złem, wyrzucanie sobie nieumiejętności sprzeciwienia się wykańcza kompozytora; wloką  się za nim samobójcze myśli, ale nigdy nie zdobędzie się na ten krańcowy krok. „Odwaga siedzi na krześle podszytym strachem” – jak pisał Hłasko, tymczasem w komunistycznej Rosji „tchórzostwo to kariera na całe życie […] wymaga nieustępliwości, wytrwałości, niechęci do zmiany – co w pewien sposób czyni z niego rodzaj odwagi”. Szostakowicz całkowicie zatraca własne sumienie, kiedy Stalina zastępuje kolejny władca. Uświadamia sobie, że śmierć, którą gwarantowałoby mówienie prawdy, byłaby lepsza niż życie, które zaczyna mu zagrażać, bo „żywych da się jeszcze upodlić”. Ucieka w rodzinę, miłość, muzykę, broni się ironią.
Czasem zastanawia się tylko: „Czy naprawdę koniecznie trzeba było zabijać tych wszystkich inżynierów, generałów, naukowców, muzykologów? Czy koniecznie trzeba było w imię rewolucji zsyłać miliony do obozów, robić z ludzi niewolników i zmuszać ich, by zapracowali się na śmierć, stosować terror, wymuszać fałszywe zeznania […]”

Julian Barnes, który twierdzi, że „żeby pisać, musisz przekonać samego siebie, że jest to nowa droga nie tylko dla ciebie, ale i dla całej historii[i], zgodnie z własnym wskazaniem dał historii powieści nową drogę – historię opartą na biografii znanego rosyjskiego kompozytora, uznawanego za największego symfonika XX wieku. Brytyjski powieściopisarz stworzył wirtuozerski pokaz odwagi życia w warunkach przekraczających możliwości ludzkiej psychiki.

Lektura absolutnie wyjątkowa.






[i] Za J. Barnes, w: 501 wielkich pisarzy, red. Julian Patrick, Warszawa 2009, s. 592.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz