niedziela, 26 lutego 2017

Andy Jones, "Dwoje do pary", Świat Książki, Warszawa 2017


Dwoje do pary, czyli Ivy i Fisher, natrafiają na siebie w pracy, chociaż właściwie to bardziej skomplikowane:

Prawda o naszym związku jest zbyt skomplikowana, żeby dzielić się z nią z nieznajomą w podmiejskim zajeździe, kiedy masz ochotę dopić drinka i iść na górę do pokoju. Poza tym kwestia tego, jak się poznaliśmy, jest czysto akademicka. Nie pytasz przecież, skąd wziął się deszcz, po prostu zachwycasz się tęczą.

Tak więc pierwszy etap akcji mamy odfajkowany. Gdy bohaterowie poznają się bliżej, a właściwie gdy poznają się bardzo blisko, w ciągu zaledwie dziewiętnastu dni - czytelnicy otrzymują odpowiedź na pytanie, skąd się biorą dzieci. (To zdecydowanie edukująca lektura, szczególnie dla przyszłych matek). Raptem okazuje się, że nawet stan zakochania nie uwalnia od problemów, bo nadal trzeba mierzyć się z prawdziwym życiem i jego problemami. Wyrazy współczucia, Fisher – tak entuzjastyczne podsumowanie mogłoby paść z ust siostry zadurzonego po uszy, która przez tę radość egzystencji już przeszła o własnych siłach i swoimi wspomnieniami nierzadko nęka brata. Cóż, co dwoje dzieci, to nie jedno.  

Styl książki i cała atmosfera, w jakiej utrzymana jest historia naszych znajomych, początkowo przypominał mi opowiadania Anny Gavaldy zawarte w Chciałbym, żeby ktoś gdzieś na mnie czekał, potem świetną komedię Notting Hill, a następnie… jakby to sformułować? Następnie stwierdziłam, że powinnam omijać z daleka pozycje z balonikami i innymi miłosnymi fotografiami czy emblematami na okładkach i wziąć się za coś cięższego kalibru. Delikatne błony wypełnione powietrzem już dawno stały się za lekkie.
Niewykluczone, że gdyby autor nie zrywał się nieludzko wcześnie rano z tym swoim pisaniem, tylko postawił na wieczory, wyszłoby coś bardziej annokareninowego, ale z pewnością nie o stworzenie dzieła w stylu Tołstoja mu chodziło. 
Romantyczna powieść Andy’ego Jonesa jest łatwa w odbiorze, prosta,  zabawna i kraulem płynie do przodu – szybko wzruszającym się radzę zaopatrzyć się w chusteczki do nosa. Niejedna czytelniczka znudzona codziennością będzie pewnie z nosem przyklejonym do książki przemycać po kryjomu myśl: „Ach, co to była za miłość! Nie to, co z moim starym. Pierwszego roku jeszcze mnie doceniał, uwielbiał i obiecywał góry złote, jasne! Zimą, jak śnieg spadnie, to nawet srebrne mam za darmo, a teraz?!”. Itd.

Warunki przypisane współczesnym powieściom romantycznym, pożeranym namiętnie przede wszystkim przez kobiety, zostały spełnione w stu procentach. Odrobinę zawadza bezbarwność, a właściwie niedobór głównej bohaterki. W zasadzie w miarę dobrze poznajemy tylko Fishera, jego punkt widzenia, uczucia, obawy, myśli. Jaka tak naprawdę jest Ivy, trudno orzec. Nie ułatwia nam tego Fisher występujący w pierwszej osobie. Cóż, jak to zakochany – zapomniał przedstawić miłość swojego życia, podczas gdy z zaprezentowaniem siebie samego poszło mu całkiem, całkiem. Pamiętał natomiast o lakonicznych, niestety – ale jednak – momentach refleksji:

Nikt nie ma ambicji, żeby utrzymywać się z reżyserowania filmów reklamowych. Nikt w dzieciństwie nie marzy o tym, żeby kręcić reklamy papieru toaletowego, tak jak nikt nie marzy o pisaniu prasowych nagłówków, komponowaniu dżingli reklamowych, fotografowaniu  hamburgerów czy byciu twarzą tanich ubezpieczeń samochodowych. Każdy chciałby pisać powieści lub hymny, fotografować modelki, grać Hamleta, kręcić filmy, zarobić milion i poślubić gwiazdę filmową.

„Każdy” to nieco przereklamowane słowo w tym akapicie, zanadto uogólniające, aczkolwiek odpowiednie – jak na pracownika agencji reklamowej – czyli Fishera, a zarazem autora – przystało. Jednak z tym pisaniem hymnów, fotografowaniem modelek i całą resztą ociupinę przeholowane. Już nie wspomnę o graniu Hamleta.

Dwoje do pary z pewnością będzie idealnie pasować na półkę „Lekkie, słodkie i romantyczne” na stronie lubimyczytać.pl. Chociaż… to nawet nadaje się na scenariusz filmowy. Ale może najlepiej zapoznajcie się z opinią cioci ebi, na którą trafiłam całkiem przypadkiem i która mnie wprost zahipnotyzowała. Opowiadać z takim zapałem o książkach – to jest coś! 
Ciociu Ebi, jak nic nadajesz się do stworzenia nowego programu dla moli książkowych. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz