piątek, 17 lipca 2015

Tadeusz Biedzki, "Dziesięć bram świata", Bernardinum, Pelplin 2014.

Pokazanie dziesięciu bram świata to stanowczo za mało, jeśli wziąć pod uwagę ogrom problemów zalegających kulę ziemską, ale z pewnością dostatecznie dużo dla zwyczajnego czytelnika, nieobeznanego z obcą historią, obyczajami czy kulturą. Mała wojna, o której śpiewa Lady Pank, toczy się jednak nie tylko tam, gdzie słychać spadające bomby, i  oczywiście Tadeusz Biedzki, autor Dziesięciu bram świata, o tym nie zapomina, wciska się do miejsc, za którymi raczej nie tęsknią wakacyjni turyści, choć niekoniecznie naznaczonych konfliktami.
Palestyńczycy toczą boje z Izraelitami, „niebiescy rycerze pustyni” z Sahary stawiają na wolność, co nie wszystkim się podoba; a w Indonezji ludzie pracujący przy wulkanie, walcząc o godny byt, codziennie narażają się na utratę życia, a co najgorsze, wielu z nich nie dożywa czterdziestu lat. Etiopia to już inna bajka, tutaj mężczyzna nie musi budować domu, sadzić drzewa i mieć syna, żeby coś udowodnić. Polski stereotyp być może nawet nie jest znany w tym egzotycznym kraju, skąd, wystarczy, że młody chłopak wskoczy na byka i przebiegnie po grzbietach kilku innych, w przeciwnym wypadku nie ma co liczyć na ożenek, natomiast rodzina uzna go za źródło nieszczęść, prawdopodobnie łącznie z kobietami, które są bezkarnie bite, a jedyny ratunek to dla nich bambusowa klatka. Niezbyt zachęcający styl życia, choć może odrobinę mniej upokarzający niż życie niektórych indyjskich dzieci, którym rodzice w okrutny sposób już od maleńkiego krępują ciała, byle nowy potomek rodziny przypadkiem nie wyglądał na całkiem zdrowego i nadawał się na pierwszorzędnego żebraka, zdatnego do wzbudzenia litości przechodniów i zarobienia tym sposobem na chleb. Jeżeli to się w Indiach nazywa miłością do dziecka, to może lepiej nie wiedzieć, co nazywa się tam nienawiścią. W każdym razie w tym miejscu chyba każda ludzka czynność, nawet poród, traktowana jest jako coś, co może dokonać się na brudnej ulicy. To jedynie kilka skrótowych historii zawartych w książce byłego reportera „Polityki” i „Przeglądu Tygodniowego”.
Tadeusz Biedzki zabiera czytelnika do miejsc, do których nie docierają inni, wchodzi do życia zwyczajnych ludzi, językiem raczej dziennikarskim kreśląc przed odbiorcą niezwykłe, ale i straszne obrazy. Tutaj konflikty, strach, bieda są na porządku dziennym, a obok nich spokojnie milczy natura, wśród której od czasu do czasu przewijają się głosy protestu, być może na co dzień niesłyszalne:

Wy, Europejczycy, nie zrozumiecie […] Macie na ustach piękne słowa o demokracji, hasła o równości ludzi i sprawiedliwości. Ale te słowa dotyczą tylko was i Amerykanów. Afrykanów, Arabów czy Azjatów postrzegacie jak ludzi drugiej kategorii. Pięciu zabitych Europejczyków – o, to jest wielki dramat. Ale kilkudziesięciu Palestyńczyków czy Azjatów zasługuje ledwo na wzmiankę. […] Kiedy jestem w Europie, zawsze czuję się człowiekiem gorszej kategorii, zawsze jestem podejrzany. W pewnym momencie zrozumiałem, że nigdy tego nie zmienimy, że potęga gospodarcza i militarna Zachodu decyduje o takim postrzeganiu świata. A przecież nie mamy szans w porównaniu z wami, jedyne co nam pozostało, żebyście nami całkowicie nie pogardzali, to wasz strach przed nami. Ta myśl zaprowadziła mnie do terrorystów (s. 25).


Ten cytat powinien być krótszy, ale nie mógł być, ponieważ to jest najważniejsza wypowiedź, jaką ostatnio przeczytałam. I w jej obliczu dalsze komentarze są absolutnie zbędne. Tak samo niepotrzebne w tym momencie wydają się pochwały pod adresem Dziesięciu bram świata – jako niezwykle ważnego dokumentu ukazującego życie ludzi, ich obyczaje, kulturę, przyczyny takiego, a nie innego postępowania. Dowód na to znajduje się powyżej. 

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Jorge Bucay, "Listy do Klaudii", Replika, Poznań 2014


To już moje trzecie spotkanie na gruncie literackim z Jorge Bucayem, tym razem niezaliczone do nad wyraz udanych. Treść poprzednich książek, z jakimi miałam do czynienia, układała się w pewną logiczną całość, podczas gdy w Listach do [dawnej pacjentki] Klaudii dominuje niekonsekwencja w postaci zmian tematycznych, co bynajmniej nie stanowi niczego nadzwyczajnego, ponieważ cechą korespondencji jest zazwyczaj nieopieranie się o jedno zagadnienie, więc właściwie pretensje nieuzasadnione, a mimo to czytelnik może poczuć się rozczarowany. 
Wobec tego sytuacja Listów do Klaudii prezentuje się prawidłowo; każdy tekst oferuje odmienną, jak na listy przystało, problematykę, choć niekiedy powiązaną z poprzednimi, w skład których wchodzi m.in. psychoanaliza, neuroza, miłość, wspomnienia z przeszłości, życie osobiste czy nieprawidłowe używanie słów, do którego Bucay przywiązuje niesłychanie dużą wagę, nie tłumaczy jednak, z jakiego powodu staje się to tak ważne, a przynajmniej mnie nie udało się odnaleźć jasnego wyjaśnienia tej kwestii, co zresztą w pewien sposób obija się o działania językoznawcy, któremu powinno bardziej zależeć na tym, aby, co sugeruje Bucay, odróżniać słowa „chcę, muszę, powinienem, pragnę” itp., oraz by używać ich zgodnie z przyświecająca nam intencją. Owo rozdrabnianie rzeczy na czworo wydaje się lekkim nadwyrężeniem, choć w rozumieniu autora wiąże się to z uświadamianiem sobie własnych potrzeb, pragnień itp., a to z kolei łączy się poniekąd z psychoanalizą, która oferuje „zwrócenie osobie jej wolności, zdolności podejmowania decyzji, działania, życia…”. Lecz jednocześnie wolność wymusza odpowiedzialność za czyny oraz za to, co poczniemy z własnymi uczuciami, ale nigdy nie wymusza odpowiedzialności za ich zrodzenie się. I o ile po części zgadzam się z tym poglądem, to jednak wypisany ciemnymi literami na szarym tle cytat raczej nie zachęca do przytaknięcia psychologowi:

Szczęście polega na tym, że pozwala się, by zdarzyło się to wszystko, co ma się zdarzyć (List 11).

Być może świetne motto dla przeżywających właśnie arkadię, ale z pewnością nie dla będących jak najdalej od jej zdobycia. Przyjmując powyższe zdania dosłownie, a nawet niedosłowne, natychmiast przychodzi do głowy jakaś absurdalna sytuacja; weźmy pierwszą z brzegu. Facet zapala świeczki na choince, po chwili wybucha pożar, ale właściciel choinki stoi bezczynnie i podziwia niespotykany widok. Tego typu sytuacji znalazłoby się całe setki. Cytat Berry’ego Stevensa przytoczony przez autora Listów aż kusi, żeby dopisać do niego słowa piosenki Magdy Femme:

Wystarczy być
Nic więcej
Jak nieśmiertelność
I tak do końca trwać
Purpurą mieni się świat
Tak dotrwać tylko do końca […]


No ja rozumiem, że to pachnie metaforą, ale z drugiej strony przytoczone wersy bardziej proszą się o wzięcie ich na serio, a wówczas oznaczałyby, że siedzenie i patrzenie w sufit to najbardziej polecane przez piosenkarkę wyjście. Podobnego wrażenia doznaje się przy słowach Stevensa, oferujących zamiast działania postawę osła, czekającego w nieskończoność na kaszę spadającą z nieba. Wystarczy być... Kamień też jest, tylko co z tego? Jeśli ten słowny specyfik zaaplikować pacjentowi z np. depresją, to zakładam, że efekt gwarantowany, niestety raczej w kierunku przeciwnym do obranego. Oto pan Czesław z nawałem braku sensu życia udaje się do psychiatry, a ten sypie mu gadkę: „Panie Czesławie, niech pan pozwoli, żeby zdarzyło się, co ma się zdarzyć”. A że w umyśle Czesława śmierć wydaje się coraz bardziej zachęcającym rozwiązaniem, niewykluczone, że po wyjściu z gabinetu skorzysta z dobrej rady. To pesymistyczna wersja, jak zwykle przekraczająca pewne prawdopodobieństwo, ale jedynie taka mi się nasunęła.
Swoją drogą, to dziwne, jaką wagę Bucay przykłada do pojedynczych słów, które analizuje, rozpatruje, wprasza do dialogów z pacjentami, a jakby zapomniał o tym, żeby na czynniki pierwsze rozłożyć powyższy cytat, wart o wiele większej uwagi.
Po przeczytaniu listów Bucay'a, zresztą jednostronnych, ponieważ odpowiedzi na nie najwyraźniej odpoczywają w którejś z szuflad twórcy, odnosi się wrażenie, że jednym z celów autora jest pisanie ze zrozumieniem; Listy to jakby próba objaśnienia stosowanych metod, a może bardziej próba objaśnienia samego siebie, lecz trzeba przyznać, że jednocześnie znany psychoterapeuta dostarcza odbiorcy kilku interesujących sposobów postrzegania świata.

Za każdym razem, kiedy spotykamy kogoś, kto podchodzi do pewnych spraw inaczej niż my – niż ja czy Ty… - uważamy go za szaleńca. Jeśli nie myśli, nie działa jak wszyscy i nie wierzy w to, w co wierzą wszyscy, to jest jasne, że jest wariatem. Takim jak Kolumb, Galileusz, Kopernik, Jezus – i bardzo daleko za nimi wszystkimi – ja (List 22).

Nie przeczę, że te słowa wzbudziły moje największe zainteresowanie, podobnie jak List 40., a właściwie wiersz:

[…] Ale najbardziej mnie boli twe milczenie.
Czuć, że się przede mną ukrywasz,
Że się chowasz za swoimi <<nie wiem>>,
Że, jak w tangu:
                          szukam cię, a ciebie już nie ma.
Potrzeba ci jakiejś wymówki, żeby ode mnie odejść?
Mogę się wspiąć na najwyższe szczyty
                         z twoją pomocą,
A bez ciebie męczy mnie nawet przekomarzanie się,
męczy mnie pokonywanie trudności,
męczy mnie zmaganie się z twoją dumą,
męczy mnie walenie do drzwi […] (List 40)

czwartek, 1 stycznia 2015

Bez noworocznych reguł

Jaki mamy rok, chyba nie trzeba nikomu przypominać, bo to niesłychanie nudne, powtarzać co 365 dni te same wyrobione formułki, ale co zrobić, takie zasady. Stosując się więc do nich, aczkolwiek nie całkiem jak należy, życzę wszystkim przystankującym na tym nudnym blogu, żeby z każdej lektury (także z lektury tego blogu) wychodzili nieco pokiereszowani, ponieważ jak napisał Emil Cioran "Książka powinna w duszy czytelnika wywoływać obrażenia"*. Pominąwszy czytanie rozkładów jazdy, informacji o planowanych podwyżkach, pozwów do sądu, listów gończych, mandatów, wiadomości o zgonach, etc. 
Chociaż słowa Ciorana wcale nie dziwią, bo przecież "Nawet ci normalni [autorzy] to świry", o czym najlepiej wie Dan Brown** (więc czego można się spodziewać po ich książkach). Tak... tylko kim w takim razie są ci nienormalni?   


*  Zeszyty 1957-1972.
**Kod Leonarda da Vinci