piątek, 26 grudnia 2014

Lucía Puenzo, "Anioł Śmierci", Replika, Poznań 2014.

- […] Wiesz, dlaczego świecą?

Lilith powiedziała, że nie, nie odrywając wzroku od swojej zdobyczy.
- Żeby zwalić samce, które latają wyżej. Jeśli czują się zagrożone, zaczynają świecić. Odchyl odrobinę… (s. 156)

Gdzie tu logika? Z jednej strony świecą, ponieważ zapraszają partnerów, z drugiej świecą, gdy czują zagrożenie, jak gdyby nie mogły się w końcu zdecydować, czego chcą, wybrać jednej opcji, zamiast świecić jednym promieniem z dwojga sprzecznych powodów.   
Niemniej opisane wyżej działanie świetlików w pewien sposób staje się analogią do zachowania głównego bohatera Anioła śmierci, Josefa Menegele, który „świeci” żeby zyskać zaufanie, a także „świeci”, by zamroczyć nieczujących się jeszcze zagrożonymi, ale już stanowiących doskonałą ochronę przed nieprzyjaciółmi Niemca.
Josef specjalizujący się w eksperymentach na stworzeniach żywych, jeden z największych nazistowskich badaczy, a zarazem jeden z najbardziej poszukiwanych wojennych przestępców, zwinnie wymykający się psom gończym, wkrada się w łaski argentyńskiej rodziny, których członków obserwuje nie mniej dokładnie niż znawca much, delektujący się kolejnym napotkanym okazem, przydatnym do przeprowadzenia pomiarów niezbędnych dla dobra nauki likwidującej gatunki niższego rzędu dla ochrony gatunków rzędu wyższego, pomocnej w ustanowieniu tych drugich wyłącznymi obywatelami ziemskimi. Jednak Josefowi za króliki doświadczalne, znakomite dla rewolucyjnych odkryć, nie służą tylko zwierzęta, ale przede wszystkim ludzie. W jego mniemaniu grupą homo sapiens przeznaczoną (a raczej wyróżnioną) dla zajmowania kuli ziemskiej jest rasa aryjska, która, jak mniema badacz, z pewnością stałaby się wyłącznym ludzkim gatunkiem posiadającym prawdo do dreptania po ziemskich ścieżkach, gdyby tylko „Führer najechał na Anglię, uwięził króla i posadził na nim swojego brata… Tu właśnie upatrywał przyczynę klęski drugiej wojny światowej […]" (s. 180).
O ile jednak główny bohater uwzględnił wspomnianą rodzinę jako doskonały materiał badawczy,  o tyle najbardziej przypadła mu do gustu 12-letnia Lilith, zbyt niska jak na swój wiek i z tego względu idealnie nadająca się do obserwacji, a raczej do eksperymentów, i nie tylko do nich… Dziewczynka zresztą przywiązuje się do nieznajomego o wiele bardziej, aniżeli powinna, i nawet nie zdaje sobie sprawy, że nie jest jedynym zwierzakiem doświadczalnym w pokaźnej (przede wszystkim przeszłej) armii Josefa, trzymającego już w zanadrzu ciekawszy plan rozgrywki na każdą niesprzyjającą mu okazję.
Dziwna atmosfera książki, trudna do ogarnięcia, powoduje twierdzenie, że lektura kryje przed czytelnikiem jakąś tajemnicę, powoli odsłaniając szpalty malowidła, aczkolwiek właściwie nie wiadomo, czy określenie "tajemnica" pasuje do niej jak ulał. W tym wypadku słowo "tajemnica" wydaje się co najmniej przejadłe. Coś dziwnego ewidentnie wyłania się podczas czytania książki. Nie zaznamy grozy, nie ma strachu z prawdziwego zdarzenia, może odrobinę przemykającego bokami i natychmiast w popłochu się ulatniającego. Jednak trzeba brnąć dalej, żeby sprawdzić, co jeszcze oferuje tekst, może coś gorszego, może coś mroczniejszego; to, czego szuka czytelnik, żeby najeść się trochę strachu i najlepiej uniknąć go w realu? A kiedy i to zawodzi, rodzi się absurdalna myśl, że na kartkach trzymanych w ręku istnieje niewyjaśnione bliżej poczucie straty - nie wiadomo czego; i  niewykluczone, że to najdziwniejsze, co oferuje powieść – mały-wielki brak.
Czego brakuje w powieści napisanej prostym językiem?
Może wzbudza ona chęć, żeby Josef okazał się kimś innym, a nie „tylko” świetnie prezentującym się zewnętrznie zbrodniarzem historii o niezbyt pogłębionej psychice, może chęć, by autorka inaczej rozegrała tę partię, i zamiast mordercy postawiła przed odbiorcą człowieka chowającego w swojej przeszłości dramat nie cudzego, lecz własnego istnienia. Tymczasem wszystko na nic, żadnego superbohatera w zanadrzu… (mało przekonujące byłoby uznanie za takiego, a właściwie za taką, wyłaniającą się z mroku Norę; może Lilith...), jedynie czarujący specjalista z dziedziny genetyki (i nie tylko genetyki), bez najmniejszego trudu przyciągający do siebie kogo zechce, podobny do lalek, jakimi w pewnym okresie zaczyna się interesować. Niewykluczone, że złą stroną powieści jest właśnie owo nadmienione niedomaganie głębszej myśli, nie tak nadmiernie oczywistej, nie tak jasnej w swoim znaczeniu, jak dwa plus dwa = cztery.
Koło Anioła Śmierci można przejść obojętnie, chociaż mnie się to chyba nie do końca udało. Nie stawiałabym jednak na to, że mamy do czynienia z książką z gatunku tych, o których się nie zapomina, i sytuacji nie uratowało nawet umieszczenie w powieści postaci historycznej, nazywanej zgodnie zresztą z tytułem Aniołem Śmierci.