wtorek, 8 października 2013

Jacek Dehnel "Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu", WAB, Warszawa 2013.

Zapewne zjechałby Jacek Dehnel moją nieprofesjonalną recenzję, gdybym ją rozpoczęła lub zakończyła w taki oto sposób: „myślę, że warto przeczytać tę książkę / nie warto przeczytać tej książki”, „myślę, że warto przeczytać tę książkę, bo to lektura lekka i przyjemna”, „myślę, że warto przeczytać tę książkę, choć nie jest to lektura łatwa”, „myślę, że nie warto przeczytać tej książki, bo sprawia wiele trudności” i „myślę, że nie warto czytać tej książki, chociaż łatwo ją przeczytać” (s. 272) /chociaż ostatnia propozycja jest najbardziej zaskakująca/, tak więc powstrzymam chęci i nie będę kierować się powyższym sposobem myślenia, chociaż… myślę, że słowo „warto” posiada niejedno znaczenia, bo „warto” dla jednego nie oznacza „warto” dla drugiego. Przykładowo, gdybym dowiedziała się o spotkaniu fascynatów broni palnej, dnia tego i tego o godzinie tej i tej w miejscu takim a takim, z pewnością natychmiast zapomniałabym o tej informacji, nawet gdyby w treści ogłoszenia znalazło się słowo „warto”.
W związku w powyższym nie użyję słowa „warto” poniżej.
A poniżej, czyli w tym właśnie miejscu, przyznać muszę, że dysponuje Jacek Dehnel talentem do „przyprawiania” ludzi dobrym humorem, nawet w momencie przypinania łatek temu i owemu (choć istnieje tylko minimalna szansa, że w ten sposób zostanie to odebrane i wcale mnie to nie dziwi), a znalazła się takich "owych" w książce niemała ilość, wobec czego podejrzewam, że polecą gromy na autora ze strony m.in. Tomasza Sobieraja, posłanki Jakubiak, posła Girzyńskiego, Witolda Gadowskiego, czy Wiesny Mond-Kozłowskiej, albo w wersji łagodniejszej - przybędzie pisarzowi wrogów; prześwieca bowiem sarkazm Dehnela na tej felietonowej ścianie, usłanej również innymi tendencjami, nieobijającymi się o krytykę, choć ta niewątpliwie wiedzie prym i podsuwa myśl, że posiada Dehnel predyspozycje do ukazywania rzeczywistości za pomocą karykatur. No i co tu począć, kiedy te błędy ludzkości parającej się czy mówiącej o literaturze tak uwypuklone zostały, że przyćmiły do pewnego stopnia pozostałe tematy zawarte w książce, a tych niemało, gdyż mowa i o starych, nieznanych księgach, i o nowych niemieszczących się już na półkach, i o recenzentach, o spotkaniach w autobusie i na wieczorkach autorskich, o psujących się laptopach, o pisarzach-podglądaczach, o starszych paniach podpierających się Dehnelem przy bezsenności, o poetach-debiutantach łasych na komplementy, o dworkach, w których znani pisarze tracą albo i pożytkują czas dyskutując, leniuchując, pracując, a ponad wszystko korzystając z atrakcyjnego zaproszenia, no i wyjeżdża sobie taki gość uwielbiany w świecie literackim na, nazwijmy to, darmowe wakacje, najczęściej na odległą farmę (nie, nic z tych rzeczy, to z pracą na roli nie  ma nic wspólnego), i mieszka sobie z kolegami po fachu, z koleżankami po fachu (przypomniała mi się piosenka Jesteśmy na wczasach i panna Krysia – ta z turnusu, bo to w istocie z turnusem się kojarzy), miło czas spędza, wielu nowinek ze świata pisarskiego się dowiaduje, tak więc żaden szmatławiec (choć takiego o pisarzach i tak raczej nie nabędzie) nie jest mu potrzebny, gdy plotki wprost z pierwszej ręki, jak np. nowinka o misery books, choć niewątpliwie to już nieco inny zakres tematyczny, niezbyt związany z rewelacjami ze sfery literatów; a poza tym nasz słynny pisarz pracuje i odpoczywa.

Jaka teza po zapoznaniu się z Młodszym księgowym? Otóż taka, że kiedy dobry felietonista nie ma o czym pisać, to pisze o byle czym, a i tak znajdą się zainteresowani, tym bardziej jeśli ów piszący jest znany w literackim światku.

Ale jako że „miarą jakości literatury jest częstotliwość występowania takich urywków, które zmuszają nas do porzucenia na chwilę lektury” (s. 248), przyznać muszę, że lekturę porzucałam kilkakrotnie, choć nie tyle z powodu wspomnianych urywków, ile raczej z powodu braku skupienia, do którego nie przyczyniła się nuda ziejąca z książki, bo takiej tu nie dostrzegłam (ale w rzeczy samej kilka tekstów nie wzbudziło mojego zainteresowania, a parę wręcz odwrotnie), lecz dlatego, że czytając felietony za jednym zamachem, niewiele się z nich wynosi, z tego względu że przytłoczenie informacjami strasznie męczy, dlatego radzę czytać książkę z przerwami, najlepiej przynajmniej jednodniowymi.

A co do tekstów, które znacznie poprawiają humor, polecam jeden z rozdziałów, tj. Wyznania amerykańskiego hodowcy drobiu, gdzie znajdziemy taki urywek:

Kurę zresztą wprowadza autor genealogicznie niemal od bram (zatrzaśniętych już) biblijnego raju, pisząc że <<najstarszy syn Janeta zwany był Gomer, co oznacza koguta i że ze sporą dozą prawdopodobieństwa można podnosić pogląd, że udomowienie kur zbiegło się z hodowlą owiec przez Abla.>> Czyli do Arki weszły już udomowione, uff  (s.164).


No tak, bardzo ciekawa informacja, fragmentu o reputacji kurnika cytować nie będę, ale przyznać trzeba, że przywołany w tekście amerykański hodowca drobiu znał się na rzeczy (z zakresu kur, kurników i kogutów oczywiście). 

2 komentarze:


  1. Patrząc po tytule, książka dla mnie czyli ekonomisty :)))

    Pozdrawiam serdecznie :-}

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie też od razu skojarzyło się to z księgowością, ale chyba miał autor ma myśli "księgowego" jako osobę związaną z książkami, no i gdyby nie wywiad w radio z Dehnelem to nigdy nie zainteresowałaby mnie ta książka. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń