Poezja Grzegorza Kwiatkowskiego stanowi
odpowiednik treści ważnych, acz tutaj są to treści niedługie, ujęte w lakoniczne urywki myśli, prowokujące do niepoprzestawania na ich pobieżnym przejrzeniu i odprawieniu z kwitkiem zatytułowanym
„na makulaturę”, ale do postawienia pytania z gatunku pytań niebanalnych, z
rodzaju tych, przy formułowaniu których budzi się w nas nieznany instynkt
wnikliwych obserwatorów pojedynczych ludzkich egzystencji, pytań na temat losu
człowieka. Kwiatkowski stawia przed odbiorcą na pozór proste słowa, zwyczajne
opowieści o nie mniej zwyczajnych ludziach, aczkolwiek też o ludziach niezwyczajnych, treści, przy których odbiorze kiełkuje jednak
w czytelniku chęć krótkiego chociażby zatrzymania się i zastanowienia się nad losem niedobitków orkiestry
narodowej grającej dla drobiu i dla żab (s. 12), nad panem Fryderykiem
dostojnie stąpającym po rynku (s. 13), nad Ernstem
Beckerem-Lee – zmarłym tragicznie skoczkiem (s. 8), nad Dorą Drogoj, pozbawioną
swojej głowy przez obcięcie.
Gdzie schowała się pośród odcinanych
głów radość, gdzie zapewniła sobie wygodne miejsce? A może ona gra drugie
skrzypce, skrzypce szyderczo śmiejące się swoją muzykalnością z ojca odwiedzającego
burdel, by nie wykorzystywać rodzonej córki; śmiejące się z okaleczonych, zamordowanych,
nad którymi jednak wciąż postępująca jasność zwiastuje nadchodzący przecież
zgodnie z harmonogramem dzień, innego harmonogramu wszak nie posiadamy.
Śmierć i ohyda życia, nad którą należy
przejść z uniesioną głową, to motywy przewodnie tomiku Kwiatkowskiego, nie ma tu
miejsca na egzystencję powitaną i pożegnaną ogromnym uśmiechem, jedynie ciemne
sprawki, nie zawsze chowane po kątach, zmarnowani ludzie, ciągnący swoje
obowiązkowe życie przemoknięte pesymizmem, i wciąż „trupy”. To słowo pojawia
się tak często, aż odnosi się wrażenie, że ów nadmiar pora
zastąpić innym, mniej oczywiście kojarzącym się z martwymi, wrzucanymi do piachu ciałami, wyrazem. Czy nie lepiej
byłoby właśnie tak:
d e k r e t
prezydent
państwa S.
po
namowach tysięcy obywateli
wydał
dekret
unieważniający
śmierć
z
dnia na dzień cmentarze zmieniono
w
zieleniące się parki
zaś
hospicja i szpitale
w
przedszkola
stojąc
na rynku
jednego
z miast państwa S.
przyglądamy
się
twarzom
mieszkańców:
nie
widać na nich strachu
ani
śladów po nieprzespanej nocy
na
pobliskim murze
ktoś
napisał:
niegroźne
zachody słońca (s. 11)
Podobnie jak podmiot liryczny w
tytułowych Radościach wraca we wspomnieniach do
dzieciństwa, by znów chować w czarnej ziemi zdechłe sarny, tak wracać
trzeba będzie do tomiku Radości Grzegorza Kwiatkowskiego, bo jedna wizyta to stanowczo za mało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz